Boston: potężna kontrmanifestacja antyfaszystów. Skrajna prawica nie miała szans

Manifestacja Black Lives Matter, fot. https://www.flickr.com/photos/fibonacciblue/17130711447

fot. https://www.flickr.com/photos/fibonacciblue/17130711447

Nie takiego efektu spodziewali się organizatorzy wydarzenia w obronie wolności słowa dla wszystkich – także rasistów i zwolenników białej supremacji – w Bostonie. Liczba antyfaszystowskich kontrmanifestantów okazała się piętnaście razy większa, niż liczba uczestników pikiety.

Chociaż zarejestrowana pod nośnym hasłem wolności słowa, pikieta w bostońskim parku miejskim w rzeczywistości miała domagać się swobody wykrzykiwania skrajnie nienawistnych haseł białej supremacji, rasizmu, neonazizmu. Zgłosiła ją organizacja konserwatywna Boston Free Speech, a na liście mówców byli aktywiści organizacji skrajnie prawicowych, chociaż oficjalnie pomysłodawcy pikiety odżegnują się od rasizmu i innych kompromitujących poglądów. Władze miejskie obawiały się, że zgromadzi się tłum zwolenników skrajnej prawicy i dojdzie do zamieszek. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

„Free speech” rally in downtown Boston dwarfed by thousands of counter-protesters https://t.co/NyUSzCEOOv pic.twitter.com/zrWdbWtGZl

— CNN (@CNN) 20 sierpnia 2017

Grupka skrajnych prawicowców została faktycznie otoczona przez kontrmanifestantów, których w szczytowym momencie protestu według szacunków policyjnych przybyło piętnaście tysięcy. Organizatorzy, m.in. wyróżniające się podczas protestu lokalne komórki Black Lives Matter, uważają, że nawet więcej – 40 tys. Prawdziwy tłum zebrał się zatem pod hasłami równościowymi i antyrasistowskimi, a nie pełnymi nienawiści. To, co wykrzykiwali „obrońcy wolności słowa”, zostało dosłownie całkiem zagłuszone. Za szczelnym policyjnym kordonem stało ich nie więcej najpierw kilkuset, a ostatecznie nie więcej niż dwudziestu pięciu, a niektórzy anonsowani wcześniej mówcy w ogóle się na wydarzeniu nie pojawili. Policja nie tylko odgrodziła skrajnych prawicowców od tłumu kontrmanifestantów, ale i zabroniła mediom fotografowania i filmowania samej pikiety, twierdząc, że to „wydarzenie prywatne”.

Right-Wing „free speech” Demonstrators In Boston Were Literally Dwarfed By 40,000 Progressive, Counter Protestors. pic.twitter.com/w4o9dSUu5k

— Trump’s ZombieLand (@StevenReyCristo) 20 sierpnia 2017

Policja zatrzymała po wydarzeniu 27 osób, z obu stron. Byli wśród nich kontrmanifestanci, którzy rzucali butelkami w stronę funkcjonariuszy, a także „obrońca wolności słowa”, który przyszedł na pikietę z pistoletem i niezgodnie z przepisami ukrywał go.

Prezydent Donald Trump bynajmniej nie ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Na Twitterze podziękował bostońskim policjantom i stwierdził „Wygląda na to, że w Bostonie jest wielu antypolicyjnych agitatorów”. Dopiero po pewnym czasie zreflektował się i opublikował kolejny tweet, w którym dziękował manifestantom „protestującym przeciwko bigoterii i nienawiści”, a także zapowiedział rychłe pojednanie amerykańskiego społeczeństwa.