(„Trybuna” nr 78-79/2017)

Na ulice Belgradu, Niszu, Nowego Sadu, Zrenjanina, Čačaka i innych miast Serbii wylegli demonstranci, którzy protestowali przeciwko zwycięstwu Aleksandara Vučicia w wyborach prezydenckich. Protesty, zapoczątkowane przez studentów serbskich, przebiegała między innymi pod hasłami: „Precz z dyktaturą” i „Dość bycia tanią siłą roboczą”.

W wyborach prezydenckich wzięło udział 11 kandydatów. Liderem, któremu od początku kampanii sondaże przedwyborcze dawały zwycięstwo, był dotychczasowy premier Serbii, Aleksandar Vučić, reprezentujący SNS (Srpska Napredna Stranka – Serbska Partia Postępowa). I dla nikogo w Serbii te sondaże nie były zaskoczeniem, ponieważ premier Vučić wraz ze swoją konserwatywno-nacjonalistyczną – wbrew jej nazwie odwołującej się do postępu – partią zmonopolizował media, w tym platformę radiowo-telewizyjną B92, która jeszcze podczas rządów Slobodana Miloševicia była uznawana za „jedyną niezależną”. Media całkowicie opanowane przez partię rządzącą zadbały o to, aby większość społeczeństwa odbierała działania ekipy SNS jako „postępowe”, nie mając jednocześnie możliwości poznania zamierzeń i działań kontrkandydatów do fotela prezydenckiego. W efekcie Aleksandar Vučić wybory wygrał w pierwszej turze, uzyskując ponad połowę głosów (55,13%). Nie przeszkodziły mu nepotyczne układy, powszechna korupcja, prywatyzowanie przedsiębiorstw z naruszeniem przepisów prawnych, tak aby faworyzować swoich ludzi, jak też upolitycznienie niemal wszystkich urzędów publicznych, w tym centralnej komisji wyborczej (Republička Izborna Komisija – Republikańska Komisja Wyborcza).

Następnego dnia, 3 kwietnia, niemal zaraz po ogłoszeniu wyniku wyborów, na ulice Novego Sadu, a później Belgradu i innych miast, wyszli studenci i młodzież, do których zaczęli stopniowo dołączać przedstawiciele niemal wszystkich zawodów. Fala protestów rozlała się po całej Serbii, aby w efekcie w ubiegłą niedzielę w Belgradzie do 80 tys. demonstrantów dołączyli policjanci i wojskowi.

Nie chcemy „żółtej kaczki” i żądamy „wolnych wyborów”

Ulubionym słowem premiera i jego partyjnej ekipy był slogan „stabilizacja”, powtarzany niemal przy każdej okazji, i który chętnie był słyszany również w Brukseli, zwłaszcza w obliczu negocjacji z Kosowem. Trudno jednak mówić o stabilizacji w wobec rosnącego bezrobocia (ok. 20 procent) oraz pogłębiającego się kryzysu gospodarczego w Serbii, który doprowadził do obniżek pensji, rent i emerytur. Do tego dochodzi brak perspektyw dla młodych ludzi oraz trudna sytuacja międzynarodowa Serbii, która wciąż poszukuje swojego miejsca w Europie.

Źródłem krytyki trwającej już od 2015 roku są podejrzane w oczach opinii publicznej interesy Vučicia z szejkami ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich związane z planami przekształcenia prawego brzegu rzeki Sawy w ”Dubaj Bałkanów”. W przedsięwzięciu tym władze serbskie mają 32 procent udziałów, zaś arabscy partnerzy – 68. Urbaniści, ekolodzy i zwykli mieszkańcy Belgradu obawiają się degradacji ekologicznej i społecznej tych terenów. Inwestycja ta została wdrożona do realizacji bez konsultacji z mieszkańcami i wbrew ich woli. Dodatkowe olbrzymie oburzenie wywołało wyburzenie pod osłoną nocy, w kwietniu ubr., kilku budynków w historycznej dzielnicy Savamala. Projekt, który oficjalnie nazywa się „Beograd na vodi – Belgrad na wodzie” Serbowie przezwali symptomatycznie „żółtą kaczką”, której używano tu wielokrotnie jako symbolu niezadowolenia we wcześniejszych demonstracjach.

Serbia jest krajem „dwóch prędkości”, co w jej wypadku oznacza, że związani z władzą i partią rządzącą mają niemal wyłączny wpływ na to, co się dzieje w kraju, to do nich trafiają najbardziej lukratywne kontrakty i posady. W tym samym czasie główni krytycy prezydenta, premiera i jego rządu, czyli liberałowie, demokraci, proeuropejscy socjaliści czy skrajni radykałowie oraz członkowie innych ugrupowań są w ignorowanej mniejszości, bez faktycznego wpływu na rozwój sytuacji w kraju i bez możliwości dotarcia do szerszych grup społeczeństwa.

To właśnie zwycięstwo Vučicia, odniesione w atmosferze narastającego społecznego niezadowolenia w połączeniu z dominacją propagandy rządowej, doprowadziło do tego, że studenci z Nowego Sadu wyszli na ulice z żądaniem zmian personalnych w Komisji Wyborczej, rezygnacji przewodniczącej parlamentu (Skupsztiny) oraz odpolitycznienia Radia i Telewizji Serbii (RTS) będącej głównym organem propagandowym rządu i partii. Do tych żądań studenci z Belgradu dołożyli konieczność uporządkowania list wyborczych oraz przeprowadzenia nowych wyborów. Niska frekwencja wyborcza na poziomie około 55 procent, zarzuty niewłaściwego liczenia głosów w dwóch komisjach w Nowym Pazarze, a także oskarżenia o kupowanie głosów stały się sygnałem do protestów, które stopniowo ogarnęły całą Serbię. „Dość bycia tanią siłą roboczą” – stało się hasłem, które scementowało wszystkich niezadowolonych.

W poniedziałek, 10 bm. w ósmym dniu demonstracji, zostały sformułowane wszystkie żądania protestujących. Napisali oni list, który zaczęli apelem: „My, zebrani w pochodach protestacyjnych, bez lidera, pracownicy, studenci, rolnicy, emeryci i inni niezadowoleni z całej Serbii, chcemy w ten sposób podkreślić nasze żądania i zapraszamy, wszystkich, którzy z nami zgadzają się do wspólnej walki o ich realizację”. Protestujący żądają: zniesienia dyktatury Vučića i SNS; przeprowadzenia wolnych i uczciwych wyborów; usprawnienia sposobu głosowania przez diasporę (Serbów żyjących poza Serbią); wprowadzenia wolności słowa i mediów; walki z nepotyzmem i korupcją; decentralizacji władz; przeprowadzenia reformy rolnej; podniesienia standardów życia (podwyżki); pełnego finansowania ochrony zdrowia i edukacji; zmiany priorytetów polityki gospodarczej i społecznej.

Premier Vučić, a obecnie już prezydent-elekt w odpowiedzi na te protesty poinformował, że „Demokracja polega na protestowaniu, a ponieważ Serbia jest takim krajem, to demonstracje go nie dziwią. Protesty są świętem demokracji”. Jednocześnie w prorządowych mediach pojawiły się oskarżenia pod adresem protestujących, iż są oni inspirowani i finansowani przez zagraniczne podmioty i organizacje np. przez fundację Sorosa. Jak się okazuje kontrprotesty organizowane przez SNS nie znajdują poparcia społecznego, bowiem na jeden z takich przyszło kilka osób. (Nowy Sad).

„Buldożerowa rewolucja” po raz drugi ?

W 2000 roku Ljubisav Đokić na swojej żółtej koparce poprowadził tłum najpierw na siedzibę rządu, a następnie pod budynek znienawidzonej prorządowej telewizji publicznej RTS. Potem do późnych godzin nocnych demonstranci walczyli z policją. Był to sprzeciw wobec polityki Slobodana Milośevicia, ówczesnego prezydenta, który nie uznał zwycięstwa lidera opozycji i nie chciał oddać władzy po burzliwych wyborach prezydenckich. Walki ustały, gdy ze studia telewizyjnego przemówił wreszcie Vojislav Kośtunica, nowo wybrany prezydent Serbii i Czarnogóry, który zakończył erę dyktatora Miloševicia. A od słynnej żółtej koparki, zmiany te nazwano „buldożerową rewolucją”.

Dzisiejsza sytuacja w Serbii, nawet jeśli ma podobny charakter do tego sprzed 17 lat, z powodu niezadowolenia społecznego, chyba niestety nie rokuje na szybkie zmiany. Saša Janković (niezależny kandydat na prezydenta, popierany przez demokratów i partie lewicowe), najsilniejszy rywal Vučicia, uzyskał zaledwie 16 procent głosów i w przypadku powtórzenia wyborów raczej nie może liczyć na poparcie innych partii opozycyjnych. Ponadto jak wynika z historii wyborów w Serbii, od 1990 roku, gdy wprowadzono system wielopartyjny, w wyborach prezydenckich startowało ogółem 123 kandydatów, z których wielu, aby osiągnąć sukces musiało wielokrotnie ubiegać się o elekcję. Kończący kadencję, prezydent Tomislav Nikolić ubiegał się o ten fotel 4 razy. Oznacza to, iż sympatie polityczne Serbów są bardzo zróżnicowane, a dodatkowo sytuację wyborczą pogarsza fakt, iż spora część społeczeństwa utraciła zupełnie zaufanie do polityków, widząc brak efektów składanych wcześniej obietnic.

Pomimo napiętej sytuacji wewnętrznej, chyba nikt nie jest w stanie zagrozić Aleksandarovi Vućiciovi jako prezydentowi Serbii, zwłaszcza że politycy krajów europejskich i samej UE szybko uznali i pogratulowali mu zwycięstwa wyborczego, doceniając jego elastyczną politykę ze wschodnimi i zachodnimi mocarstwami. To bowiem Vučić ogłosił przed rokiem Serbię krajem neutralnym, nie rezygnującym z dobrych kontaktów z Rosją jak i z USA. Ponadto ubiegając się o członkostwo Serbii w UE, prowadzi on umiejętnie negocjacje z Prisztiną, pomimo iż oficjalną doktryną jest nadal stwierdzenie, że „Kosovo je Srbija”.

I choć poparcie Serbów dla członkostwa w UE spadło z 67 procent w 2009 roku do 43 procent dziś, to sytuacja ta może ulec zmianie, jeśli unia przyjmie te kraj w swoje szeregi. A Jean-Claude Juncker, przewodniczący KE, kilka dni temu stwierdził, że UE jest zainteresowana utrzymaniem pokoju w Bałkanach Zachodnich. A to daje Vučiciovi olbrzymi kredyt zaufania i szanse na uspokojenie sytuacji w Serbii.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. przepraszam może mało kawy wypiłem, ale co wspólnego z artykułem ma zdjęcie pary homosiów

  2. Oh Jacek, do tej pory moim przewodnikiem po… już chyba nie powinno się b. Jugosławii? Bałkanach? …. był Kusturica. Może dzięki Twoim tekstom zrozumiem, o co tam chodzi :)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Kto zapłaci za Ukrainę w Unii?

Dla Ukrainy przyszedł ciężki czas w jej zbrojnym konflikcie z Rosją. Nie chodzi o to (a ra…