Przez nieomal trzy dekady tzw. Wolnej Polski nauczyliśmy się nieprawdziwości stwierdzenia, iż „polityka jest zajęciem dla ludzi dorosłych”. Nieodpowiedzialność, niedojrzałość, a nieraz zwykłe gówniarstwo niezliczonych wybrańców narodu boleśnie uświadomiły nam nieuzasadniony optymizm tej tezy.

Dotychczas wszakże mieliśmy podstawy przypuszczać, że rzeczywistą władzę w kraju sprawują ludzie dorośli. Mogli być niekompetentni, niemądrzy, pełni złej woli – ale w swej masie mieli jednak więcej niż osiem lat.
Teraz to się zmieniło.

Infantylne szaleństwo, które opętało obecną władzę na okoliczność tzw. ustawy dezubekizacyjnej jest znakomitym dowodem na to, że żyjemy w dyktaturze dzieci. Tylko dzieci – i to dzieci na wczesnym etapie rozwoju – pozwalają sobie na sianie destrukcji po prostu dlatego, że mogą, na igranie z poważnymi sprawami bez żadnego planu ani wyznaczonych z góry celów, na eskalowanie tej swojej aktywności z minuty na minutę, pod wpływem dziecięcego entuzjazmu, poczucia bezkarności i podziwu kolegów. I dlatego właśnie dzieci muszą podlegać nadzorowi i dyscyplinowaniu ze strony dorosłych. Dziś na scenie politycznej RP dorośli są tragicznie nieobecni. Nie ma ich w Sejmie – ani we władzy, ani w opozycji, nie ma ich w rządzie, nie ma ich w Pałacu Prezydenckim, ani na Nowogrodzkiej. Nie ma nikogo, kto by powiedział bachorom igrającym z zapałkami, żeby walnęły się w łeb, zanim spalą czyjąś chałupę.

„Ustawa dezubekizacyjna” przyjęta przez PO była wredna, nieuczciwa, stosowała zasadę odpowiedzialności zbiorowej, odbierała prawa nabyte, podważała zaufanie obywateli do państwa. Oraz – a w zasadzie przede wszystkim – tylnymi drzwiami wprowadzała do prawa państwowego, jako zasadę obwiązującą, pogląd jednej tylko, mniejszościowej grupy obywateli, na temat Polski Ludowej. Wszystkie badania wykazują, że Polacy są w ocenie PRL podzieleni mniej więcej po równo – z niewielką przewagą tych, którzy o „Polsce pod zniewoleniem komunistycznym” myślą lepiej niż gorzej. PO, forsując przez Sejm ustawę, nacelowaną na zbiorowe zakwestionowanie praw obywatelskich pewnej grupy osób, która Polsce Ludowej służyła – wprowadziła swoisty dyktat ideologiczny. Jednak w sferze prawnej ustawa ta była – orzekły zarówno polski Trybunał Konstytucyjny, jak i Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu – akceptowalna. Główny argument obu trybunałów był taki, że owe prawo nie karze, tylko odbiera nienależnie nabyte przywileje i nie było sankcją niewspółmierną, albowiem obniżka wyniosła 20-30 procent i pozostałe po niej świadczenia nadal wyróżniały się wysokością na tle polskich emerytów. Można było z tymi opiniami dyskutować – i uczyniło tak 5 sędziów TK, składając w tej sprawie zdania odrębne – ale taka była rzeczywistość platformerskiego państwa i wyglądało na to, że wszyscy pogodzili się z sytuacją.

Ale potem do władzy doszli ci, co stali tam, gdzie Solidarność.

I się zaczęło.

Projekt, ogłoszony z pompą przez ministra Błaszczaka latem zeszłego roku, obniżał współczynnik emerytalny za służbę „w organach bezpieczeństwa” PRL z dotychczasowego 0,7 proc. za rok – właściwego dla okresów nieskładkowych – do kompletnie nieistniejącego w prawie współczynnika 0,5 proc. Wprowadzał także – dla osób, które „pełniły służbę wyłącznie w organach bezpieczeństwa”– górny pułap świadczeń wysokości średniej emerytury, dziś 2130 zł brutto. Poza tym obcinał renty oraz renty rodzinne dla wdów i sierot, o 2 proc. za rok służby w PRL – wprowadzając tu także górny pułap (odpowiednio 1610 i 1800 zł brutto). Już przy prezentowaniu pierwszych obliczeń wyszło na jaw, że władza łże: średnie świadczenia objętych ustawą miały zmaleć o 364 zł brutto, więc opowieści o 4-6 tysiącach miesięcznie, które mieli niby dostawać byli bezpieczniacy od wolnej Polski, okazały się wyssane z tego samego palca, co zamach smoleński. Czym skądinąd kierownictwo MSW nie speszyło się w najmniejszym stopniu, dając wyraz iście dziecięcej brawurze. Co jednak istotne dla tej opowieści: projekt Błaszczaka z lipca 2016 nie ruszał świadczeń za służbę III RP.

Atoli w listopadzie do Komitetu Stałego Rady Ministrów trafił nowy projekt, który metodą drobnych z pozoru zmian, manipulacji numeracją i konstrukcją paragrafów, objął górnym, karnym pułapem wszystkich, którzy mieli cokolwiek wspólnego ze służbami PRL – choćby 99 procent swojej emerytury dosłużyli się w „wolnej Polsce”. Nowy projekt miał tę samą sygnaturę (UD103), a rozszerzenie pułapu świadczeń na tych, którzy w III RP przesłużyli po 20 lat i w chwale odeszli w stan spoczynku – nie znalazło się w uzasadnieniu. Osobiście sądzę, że zmiana ta była efektem starań wicepremiera Morawieckiego, rozpaczliwie szukającego oszczędności budżetowych – i miała przejść niezauważona. Tak się jednak nie stało.

Manipulację, uderzającą w funkcjonariuszy „wolnej Polski” dostrzegło wiele osób, nie tylko z opozycji. „Bardzo zdecydowanie nie podoba mi się nowa ustawa emerytalna, dotycząca służb mundurowych. Bo nie ma ona moim zdaniem nic wspólnego ze sprawiedliwością, którą według niektórych komentatorów wymierza.(…) Ustawa dotyczy funkcjonariuszy, którzy po 1990 roku służyli niepodległej Rzeczpospolitej. (…) Ja uważam, że do tej służby nie trzeba było ich dopuścić. Co więcej, jestem generalnie złego zdania o tym, jak większość spośród nich tę służbę pełniła. Tylko że jednak ją pełniła. Jednak dostali legitymacje z orłem w koronie. I stali się funkcjonariuszami niepodległego państwa polskiego. To państwo podjęło taką decyzję. I coś z tego, moim zdaniem, wynika” – pisał Piotr Skwieciński, wicenaczelny „wSieci”.

Natomiast min. Błaszczak, niczym bachor przyłapany na kradzieży cukierka, szedł w zaparte. W sejmowej dyskusji nad projektem w ogóle nie odnosił się do pytań, dotyczących odbierania emerytur wysłużonych w „wolnej Polsce”, powtarzając jak paciorek, że jego pomysły „jedynie odbierają niesłusznie przyznane przywileje”, a dokładnie „ przywileje zaopatrzeniowe za okresy zniewolenia dążeń niepodległościowych, wolnościowych i demokratycznych narodu polskiego”.

I to nie koniec. W pracach w komisji, zamiast odnieść się do merytorycznych zarzutów, co do „zrównywania służby w komunistycznej bezpiece ze służbą w III RP” (poseł Jarosław Porwich, Kukiz ’15), chłopcy z PiS rozhulali się do tego stopnia, że przyjęli przelicznik 0 – słownie „zero” – za czas służby w Polsce Ludowej, pozbawiając funkcjonariuszy, którzy odeszli na za czasów PRL, prawa do emerytury w ogóle. Oraz obniżając rentę za służbę w Polsce Ludowej nie o proponowane przez Błaszczaka 2 proc., ale o 10 procent za każdy rok – co daje identyczny efekt. Chłopięce rozkoszniactwo, z jakim skauci Dobrej Zmiany rzucili się na resortowe emerytury, pozwala sądzić, że gdyby nie zawrotne tempo prac obecnego Sejmu i jego pałacowego notariusza, niedługo okazałoby się, że funkcjusze z PRL mają płacić ZUSowi po parę tysięcy złotych miesięcznie.

A najbardziej kuriozalne jest to, że chłopięta i dziewczęta z Prawa i Sprawiedliwości mszczą się z takim ogniem za krzywdy, których nie doznali. Szeregów obecnej formacji rządzącej nie zapełniają opozycjoniści na miarę Karola Modzelewskiego; raczej faceci, którzy, niczym Macierewicz, ukrywali się u sąsiadów i wygłaszali płomienne antykomunistyczne tyrady siedząc na klozecie, bądź zgoła, jak Jarosław Kaczyński, spokojnie przespali noc stanu wojennego w domu, nieniepokojeni przez nikogo. Młodzieńcza nienawiść pisowskich harcowników do ludzi, których osobiście nigdy nie spotkali, dziecięcy brak umiaru, nieobecność refleksji nad wpływem ich posunięć na życie innych – wskazuje, że rządzą nami ludzie, który władzę nad państwem traktują z powagą należną najwyżej grze komputerowej.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Typowy kompleks braku internowania – mszczą się, bo są gorsi, bo nie byli warci by ich internować (lub szczali wtedy w pieluchy, co na jedno wychodzi)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…