Warszawska Szkoła Reklamy postawiła na widoczność – zrobiła kampanię, której celem jest obrażenie ludzi, wykonujących określone zawody: murarza, kasjerki, strażnika miejskiego, pomywacza na angielskim zmywaku i prostytutki. Zestaw jest absurdalny – zrównywanie sytuacji przedstawiciela służby mundurowej i pracownicy seksualnej świadczy przede wszystkim o głębokiej ignorancji; w polskich warunkach, gdzie setki kobiet zmuszane są do prostytucji przez organizacje przestępcze wykorzystywanie wizerunku prostytutki wskazuje też na absolutny brak empatii i jest po prostu wstrętne, tak jak idiotyczne jest piętnowanie ludzi za wykonywanie zawodów społecznie potrzebnych i ważnych – a do takich należy z pewnością zaliczyć budowlańców. Zastanówmy się jednak, jaki był cel kampanii, do kogo jest ona skierowana i jaki produkt oferuje.

Warszawska Szkoła Reklamy jest policealnym studium, tylko na nielicznych kierunkach – prowadzonych we współpracy z uczelniami – można uzyskać tytuł licencjata. Pozostałe kursy zapewniają jedynie dyplom ukończenia szkoły. Żeby się na nie dostać, nie trzeba nawet zdać matury – wystarczy świadectwo ukończenia liceum. Nie ma jej w żadnych liczących się rankingach szkół niepublicznych. Do kogo taka oferta jest kierowana? To dość oczywiste – do osób, które nie dostały się na studia albo w ogóle nie próbowały, czyli do zasadniczo biedniejszej, mniej uprzywilejowanej części młodzieży, których rodzice prawdopodobnie również nie są magistrami. Poziom wykształcenia bowiem, na co wskazują liczne badania, jest dziedziczny. Aż 3/4 osób, których rodzice mają dyplom magistra, również się go dorabia, z kolei połowa tych, których ojciec i matka zakończyli naukę na poziomie podstawowym, również zatrzymuje się na tym etapie. Co ważne, szkoły niepubliczne są w Polsce skierowane raczej do osób z niższym kapitałem kulturowym – jako że mają gorszą ofertę edukacyjną i prestiż niż uniwersytety państwowe, znacznie łatwiej się na nie dostać. Mamy więc do czynienia z paradoksalną sytuacją, w której płacić muszą ci, którzy mają mniej pieniędzy, w dodatku za mniej wartościowy produkt niż ci uprzywilejowani, którzy idą na studia za darmo. Jest to zresztą zgodne z zasadą, według której im jesteś biedniejszy (a przecież wykształcenie skorelowane jest z sytuacją ekonomiczną), za tym więcej rzeczy musisz płacić i tym są one gorsze – zaczynając od butów, przez zdrowie (płacą za nie ci bez ubezpieczenia), mieszkanie (nie stać cię na kredyt – jesteś skazany na bandyckie ceny na prywatnym rynku) po edukację.

Wróćmy jednak do kampanii „stworzonej przez ludzi młodych i do nich skierowanej”. Kim są osoby, wykonujące tak pogardzane  przez twórców zawody? Kasjerka, murarz, osoba pracująca na ulotkach i zmywaku w UK? To po prostu otoczenie „targetu” kampanii – to mama, która z pieniędzy zarobionych na kasie w markecie nie była w stanie uzbierać na korki z matmy dla syna i ten nie zdał matury; ojciec, którego oszukali na budowie, bo pracował na czarno. To brat, który nie ma na bilet powrotny z Wielkiej Brytanii, bo nie poradził sobie tak dobrze, jak miał w planie; to wskazanie największego lęk dziewczyny, która z dnia na dzień traci pracę za barem i zastanawia się, czy będzie się musiała iść na ulicę, żeby zapłacić za czynsz. Autorzy reklamy z WSR uznali, że uderzą w lęki i kompleksy swoich „słuchaczy”, że pokażą im drogę, dzięki której mogą się stać kimś innym, niż są; jak to mawia PiS, „odzyskać godność”, którą się im na co dzień odbiera.

Tyle, że jest to obietnica fałszywa. Z dyplomikiem policealnego studium nie zarabia się milionów i nie staje się rekinem biznesu; ma się szanse na serię niepłatnych bądź półpłatnych staży, prekaryjną sytuację zawodową, mieszkaniową i życiową. WSR nie sprawi, że ktoś przejdzie społeczny awans – to jest w Polsce bardzo trudne zupełnie niezależnie od tego, jak bardzo się ktoś stara. Nie dlatego, że młodzi ludzie dokonują złych wyborów, tylko ze względu na systemowe, powielane nierówności. Sposobem na walkę z nimi jest zrzeszanie się i solidarność kasjerek, murarzy, migrantów zarobkowych i stażystek, a nie policealna szkoła reklamy i jej biedakampanie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…