Warszawska Praga została właśnie uznana za czwartą „najfajniejszą” (coolest) dzielnicę Europy przez „Business Insider” – kiedyś niebezpieczna i nazywana „Trójkątem Bermudzkim”, teraz stała się miejscem spotkań artystów, alternatywnych teatrów i klubów, twierdzą travel bloggers. Kto jak kto, ale oni się na pewno znają, a z międzynarodowego sukcesu cieszą się już działacze miejscy i warszawskie „Metro”.

Jeśli jacyś blogerzy-podróżnicy, ceniący niepowtarzalny praski klimat chcieliby pogłębić swoją wiedzę na temat dzielnicy, mam dla nich garść statystyk; kto wie, może zainteresuje się nimi sam „Business Insider”. Trochę już czują nosem – świadczy o tym użycie słowa cool, które można rozumieć w dwójnasób – zależnie od tego, czy się Pragę turystycznie odwiedza, czy też się na niej żyje, zwłaszcza kiedy chwycą mrozy. W przedwojennych kamienicach, z których 95 proc. nie jest podłączonych do centralnego ogrzewania, bywa naprawdę chłodno. Przy okazji warto wspomnieć, że 29 proc. mieszkań komunalnych i socjalnych znajduje się w budynkach w fatalnym stanie, w tym 7 proc. – w kamienicach, których stan zagraża zdrowiu i życiu mieszkańców. W „czwartej najfajniejszej dzielnicy Europy” 2653 rodziny nie mają w domu toalety ani łazienki. W tak wspaniale wyposażonych mieszkaniach żyje się średnio o 12 lat krócej niż na Wilanowie. Ale cóż, Wilanów na pewno nie jest taki fajny, nawet jeśli nie przewodzi warszawskiej statystyce „współczynniki zgonów z powodu przyczyn, którym można zapobiegać i które można skutecznie leczyć w poszczególnych dzielnicach”.

Oczywiście, nie mam na celu powiedzenia, że Praga nie jest fajna, bo w zrujnowanych mieszkaniach żyją biedni ludzie. Pod wieloma względami to dobre miejsce do życia – blisko centrum, z piękną architekturą, bez wszechobecnych w Warszawie płotów, za to z realną, robiącą ogromne wrażenie międzyludzką solidarnością: tylko tutaj na blokady eksmisji przychodzą po prostu sąsiedzi człowieka, który ma być wyrzucony z domu. Ale nie za to Praga została nagrodzona; to nie mieszkańcy i nie to, co tworzą stało się przedmiotem zainteresowania „Business Insider” i nie tym ekscytuje się „Metro”. Bowiem obok świata ludzi bez kibli w domach znajduje się drugi świat – drogich knajp, modnych galerii i „start-upów”, do którego się przyjeżdża, wszystko jedno czy z Żoliborza, czy z zagranicy, nigdy z Inżynierskiej czy Brzeskiej. Świat, na który mieszkańców dzielnicy nigdy nie będzie stać, ale pieniądze, które można na nim zarobić, ciągle okazują się ważniejsze niż ich życie i zdrowie. Przez lata w praskich kamienicach znikąd pojawiał się ogień, który miał wykurzyć ich lokatorów, którzy nie byli dość cool jak na dogodną lokalizację i cenę zajmowanego przez ich domu gruntu; sprawców albo nie udawało się złapać, albo okazywali się nimi lokalni nastoletni chłopcy w dresach. Trzeba było zrobić miejsce dla tego wszystkiego, czym zachwycili się modni podróżnicy. Im więcej eleganckich turystów będzie chciało obejrzeć „niepowtarzalny klimat” najbiedniejszej dzielnicy stolicy, tym mniej miejsca zostanie dla jej mieszkańców; im więcej będzie „kultowych knajp”, tym mniej sklepów spożywczych; im więcej będzie chętnych na otwarcie alternatywnych galerii sztuki, tym częściej będą wybuchać przypadkowe pożary, które opłacają się bardziej niż ludzie, nawet ci płacący czynsz na czas. Im więcej będzie travel bloggers, tym mniej prażan. A kiedy wreszcie wszyscy mieszkańcy się wyniosą, dzielnica wreszcie znajdzie się na podium konkursu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…