Jeżeli komuś będzie brakowało argumentów do zdyskredytowania epoki rządów PO, to afera Amber Gold nada się znakomicie. Ma się rozumieć, politycznie zdyskontuje to PiS. Szkoda, że lewica jak zwykle nie nadąża.

Gwoli przypomnienia. Amber Gold to polska firma spekulacyjna założoną w Gdańsku na początku 2009 r. przez Marcina P. Zanim jego udziałem nie stała się jedna z największych afer post-transformacyjnej Polski, był ów zwykłym biznesmenem-cwaniaczkiem jakich wielu. Kto chętniej przyglądał się sprawom kryminalno-finansowym usłyszał o nim jako o udziałowcu Grupy Finansowo-Handlowej Nova i związanych z nią siecią punktów Multikasa. Dopiero później założył Grupę Inwestycyjną Ex, a ta przepoczwarzyła się właśnie w Amber Gold, której P. został prezesem. Z pobudek właściwych polskim Januszom Biznesu, albo dla przydania sobie semi-szlacheckiego sznytu nabył także zespół pałacowo-dworski w Rusocienie.

Sedno działalności gospodarczej tego biznesmena stanowiły – takie można odnieść wrażenie – głównie oszustwa. Jako że polska Ewidencja Działalności Gospodarczej nie przewiduje takiej opcji, P. kamuflować się musiał jako „inwestor”. Już w 2005 r. zapadł pierwszy wyrok – za fałszowanie dokumentów. W 2008 r., sąd prawomocnie orzekł, iż na wspomnianej Multikasie, przekręcił ów pan blisko 200 tys. zł. Rok wcześniej i rok później także dał wymiarowi sprawiedliwości niemało chleba, gdyż dwukrotnie doprowadzono do skazania go za wyłudzenia kredytów na blisko 150 tys. zł. Naprawdę gorąco wokół niego zaczęło robić sięw 2012 r. Wówczas postawiono mu 25 zarzutów. Chodziło m.in. oszustwa znacznej wartości, wielokrotne poświadczenia nieprawdy w dokumentacji finansowej prowadzonych przez siebie przedsiębiorstw (gł. oświadczenia o podwyższeniu kapitału zakładowego kilku spółek), drastyczne naruszenia ustawy o rachunkowości oraz kodeksu spółek handlowych, uchylanie się od składania sprawozdań finansowych, działalność kantorową bez wpisu do rejestru i działalność bankową bez zezwolenia. Wówczas wymiar sprawiedliwości był uprzejmy zabrać się także za małżonkę Marcina P. – postawiono jej 17 zarzutów, oskarżając ją o okrągłe 10 przestępstw, a jego o cztery. Grozi im 15 lat pozbawienia wolności.

Większość tych zarzutów dotyczy najsłynniejszego biznesu państwa P. – spółki Amber Gold oraz powiązanej z nią innej firmy – OLT Express – kolejnego polskiego bankruta w obszarze niskobudżetowych lotniczych przewozów pasażerskich (w 2004 r. upadły linie Air Polonia, w 2007 r. Direct Fly, a w 2008 r. Centralwings). To właśnie w tej firmie Tusk Jr., były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, uwił sobie gniazdko jako specjalista ds. kontaktów z mediami.

Wszystko zaczyna się 27 stycznia 2009 r. Wówczas Sąd Rejonowy Gdańsk-Północ rejestruje spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością pod nazwą Grupa Inwestycyjna Ex. Dokładnie pół roku później – 27 lipca 2009 firma ta zmieniła nazwę na Amber Gold. Reklamowała się ona jako pierwszy tzw. dom składowy w Polsce zajmujący się magazynowaniem metali szlachetnych, głównie złota. Amber Gold oferowała także bardzo wysoko oprocentowane lokaty w złoto, srebro i platynę. Klienci – jak się później miało okazać oszukani – podpisywali tzw. umowy składu.

Już w grudniu 2009 r, Komisja Nadzoru Finansowego wydała specjalne ostrzeżenie publiczne, informując, że Amber Gold wykonuje czynności bankowe bez wymaganego zezwolenia.

Śmierdzieć na dobre zaczęło jednak dopiero trzy lata później. W lipcu 2012 r. do gry włączyła się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, a nieco ponad dwa miesiące później zapada decyzja o likwidacji spółki i zamknięciu wszystkich jej oddziałów. Ma się rozumieć, skutkowało to także wypowiedzeniem wszystkich umów z klientami. 20 września 2012 r. Sąd Rejonowy Gdańsk-Północ na posiedzeniu niejawnym ogłosił upadłość likwidacyjną spółki Amber Gold.

W 2013 r. Komitet Stabilności Finansowej publikuje raport, w którym wyraźnie stwierdza, że wyłudzenie pieniędzy przez Amber Gold było możliwe m.in. dzięki zaniechaniom ze strony instytucji publicznych, wskazując przede wszystkim na Prokuraturę Rejonową Gdańsk-Wrzeszcz, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, ABW oraz Centralne Biuro Śledcze Policji.

Od końca ubiegłego roku sprawę dochodzeniowo i politycznie konsumuje sejmowa Komisja Śledcza do zbadania prawidłowości i legalności działań organów i instytucji publicznych wobec podmiotów wchodzących w skład Grupy Amber Gold. Sejm powołał ją specjalną uchwałą, jeszcze w lipcu 2016 r. i dokonał wyboru jej członków. Prezydium komisji ukonstytuowało się kilka dni po podjęciu uchwały, kierowanie pracami powierzono posłance PiS Małgorzacie Wasserman, córce „zdradzonego o świcie”, słynnego ongiś animatora sądowej awantury o wannę.

Komisja rozpoczęła działalność dochodzeniową w listopadzie ubiegłego roku, ale pierwsza próba publicznego przesłuchania zakończyła się fiaskiem. Jeden z kluczowych świadków – prokuratorka Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz – Barbara Kijanko nie stawiła się ósmego listopada przed oblicze Komisji jako powód wskazując długotrwałe zwolnienie lekarskie. Był to pierwszy poważny sygnał, którym środowisko gdańskiego wymiaru sprawiedliwości chciało dać posłom do zrozumienia, iż nie zamierzają traktować ich inicjatywy poważnie, a już na pewno nie pozwolą wytarzać się publicznie w błocie; wręcz przeciwnie – w świetle reflektorów będą publicznie lekceważyli Komisję podczas własnych przesłuchań. Dowodnym przykładem takiego zamiaru, szczęśliwie tylko częściowo zrealizowanego, był performance prokuratora Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, niejakiego Witolda Niesiołowskiego. Ów w latach 2008-2011 był szefem Prokuratury Rejonowej-Gdańsk Wrzeszcz, która zajmowała się sprawą P. i Amber Gold na samym początku. Poza własnym imieniem i nazwiskiem niczego nie pamiętał. Podobnie jak jego następczyni zarówno na sali przesłuchań jak i w Prokuraturze Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz (szefowa tej jednostki w latach 2011-2012) – Marzena Majstrowicz.

Z biegiem czasu jednak i w toku nowych przesłuchań przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann nabrała wprawy i werwy. Wassermann szybko zaczęła przejmować inicjatywę i stała się faktycznym najważniejszym śledczym w aferze Amber Gold; zadając najważniejsze pytania i stawiając świadków wobec ewidentnych wniosków ustaliła zapewne więcej niż cały wymiar sprawiedliwości wraz z Komisją Nadzoru Finansowego przez ostatnie cztery lata.

Nie sposób kompetentnie streścić wszystkich ustaleń Komisji Śledczej ds. Amber Gold. Przesłuchano już ponad 30 świadków. Oprócz prokuratorów, zeznawali też byli przewodniczący, wiceprzewodniczący i członkowie KNF, były szef NBP, były minister sprawiedliwości i były prokurator generalny. Dość powiedzieć, że w toku dotychczasowych przesłuchań, które ogląda się doprawdy jak niezłej próby serial kryminalny, udało się potwierdzić nieprawidłowości doprawdy wstrząsające.

Poza ciągłym zasłanianiem się niepamięcią, prokuratorzy nie umieli wyjaśnić dlaczego akta sprawy były przetrzymywane przez trzy miesiące w jednej z prokuratur, nie potrafili wyjaśnić, dlaczego w odpowiedzi na zapytanie szefa KNF wysłali odpowiedź, w której poświadczyli nieprawdę, nie wiedzieli dlaczego daty i podpisy na ważnych dokumentach były nanoszone „innym środkiem kryjącym” i innych charakterem pisma, nie wiedzieli też dlaczego chronologia wynikająca z dokumentów zupełnie nie pokrywa się faktycznymi działaniami podejmowanymi przez prokuratury różnego szczebla, nie umieli wskazać, dlaczego wybiórczo zajmowali się tylko jednym aspektem sądowych uchyleń poczynionych przez nich umorzeń postępowań w sprawach związanych z Amber Gold, nie umieli nawet wskazać, kto zlecił im w ogóle ich podjęcie (niektórzy nie wiedzieli nawet, jaka jest droga służbowa), nie byli w stanie powiedzieć, w jaki sposób pozyskiwali lub przekazywali dokumentację w tej sprawie. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego Marcina P. wypuszczono z mamra zawieszając mu wykonanie kary, skoro jedynym powodem uzasadniającym wniosek było narzekanie żony, iż ona i jej matka klepią z tego powodu biedę zamieszkując w tym czasie w ponad stumetrowym apartamencie. Sąd rejestrujący spółkę, która po chwili została przekształcona w Amber Gold nie przejął się jego kryminalną przeszłością, bo z niewyjaśnionych przyczyn tzw. karta karna, zawierająca informacje na temat sławetnej przeszłości tego inwestora gdzieś utknęła. I tak dalej…

Jednocześnie Marek Belka jasno stwierdził w trakcie swojego przesłuchania (21 lutego), iż „wszyscy wszystko wiedzieli”. W pewnym sensie, jego zeznania, choć nie wniosły żadnej dodatkowej wiedzy, jeżeli chodzi o zaniedbania wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie, były kluczowe. Dał on do zrozumienia, iż każdy przytomny polityk musiał wiedzieć, że P. buduje typową piramidę finansową, oraz że obiecywane klientom zyski są niemożliwe do uzyskania. Potwierdza to decyzja władz Amber Gold o inwestycji w OLT Express.

Nie trzeba być ani szefem NBP, ani nawet posiadać jakiejś szczególnej wiedzy ekonomicznej, aby orientować się, iż inwestycja w niskobudżetowe linie lotnicze musi wiązać się, w początkowym okresie, z gigantycznymi inwestycjami i olbrzymimi stratami. Jasne było dla każdego, kto przyglądał się sprawie choćby odrobinę staranniej, że istnieje uzasadniona obawa, iż  OLT Express pali pieniądze klientów Amber Gold, które miały być inwestowane w metale szlachetne. Na pytanie wobec Belki czy informował on o tym Donalda Tuska, zdziwiony i nieco zirytowany były premier odrzekł: „A co? On może nie wiedział?”.

Belka dał do zrozumienia, że sprawa Amber Gold była i jest ewidentna, a jego zeznania unaoczniły faktyczną postawę ówczesnej władzy, którą to, nawiasem mówiąc, trudno określić. Do dziś nie udało się bowiem ustalić czy chodzi o jakąś faktyczną zmowę czy raczej urzędową ostrożność podyktowaną strachem. Wprawdzie nie jest jasne kogo dokładnie mógłby bać się Tusk czy Seremet, ale poza przyjęciem do wiadomości podejrzeń, które powzięli funkcjonariusze KNF czy obaw, które zgłaszał Belka, żaden z nich nie wykonał żadnego konkretnego, zmierzającego do czegoś, kroku.

Jeżeli bowiem potwierdzi się scenariusz, który wyłania się w tej chwili, to PR-owe bajki o „układzie” i „pajęczynie” zyskają bardzo trwałą podporę i mogą uwiarygodnić przynajmniej niektóre spiskowe teorie polskiej prawicy, tej w PiS i dalej na prawo. Zachodzi bowiem uzasadnione podejrzenie, że bierna obserwacja ze strony władzy wykonawczej brała się z obaw o możliwe naruszenie jakiegoś bardzo grubego interesu. Symptomatyczna opieszałość i demonstracyjne zaniedbania ze strony wymiaru sprawiedliwości mogły być odczytywane jako sygnał, iż Amber Gold to zabawka dla starszych i mądrzejszych.

Naturalnie, nie jest wykluczone, iż nawet jeżeli takie wrażenie powstało, to było ono fałszywe, a obstrukcji, którą systematycznie realizowały prokuratury była wynikiem jakiejś nieskomplikowanej korupcji. Niemniej, jeżeli uda się udowodnić, że wspomniana obawa ówczesnego premiera rzeczywiście wystąpiła, to ni chybił będzie to gigantyczną pożywką dla Prawa i Sprawiedliwości. Zresztą Tusk i tak jest w potrzasku, bo jeżeli będzie chciał z kolei dowieźć, że to nie prawda, to będzie musiał iść drogą zeznających prokuratorów i twierdzić, że niczego nie pamięta, i że nie będzie oceniał pracy niezależnej prokuratury i niezależnych sądów. Wówczas „Gazeta Wyborcza”, która zachowuje w sprawie Amber Gold subtelne milczenie, z pewnością go pochwali, ale każdy przytomny człowiek wyciągnie oczywiste wnioski

W kolejce do przesłuchania jest jednak nie tylko Donald Tusk, ale i państwo P. Napięcie będzie zatem rosło, podobnie jak nerwowość stron. Żądni mięsa i krwi na pewno się pożywią oglądając dalsze przesłuchania.  Nie chodzi o przerost ambicji jakiegoś redaktora naczelnego, czy o sprawę jakiegoś nagrania sprzed lat, nie chodzi o słówko w ustawie i zabawy w lepszą dla kogoś strukturalizację rynku albo bizantyjską gierkę w obalanie rządu jak w aferze Rywina. Doszło do zuchwałej kradzieży i gigantycznego oszustwa, nad którym, z wciąż niewyjaśnionego powodu, instytucje państwowe roztoczyły parasol. Trudno sobie wyobrazić, że jeden oszust działał tak skutecznie, że ograł całe państwo. No, chyba, że działa ono „tylko teoretycznie”, jak był uprzejmy zasygnalizować to we wiadomej rozmowie Bartłomiej Sienkiewicz. To zaś jest problemem nadzwyczaj poważnym.

Niezależenie jednak od tego, jaka jest faktyczna przyczyna ukłonów ówczesnego aparatu państwowego wobec kryminalnych poczynań Marcina P. i czy ów był jedynie słupem, czy też mózgiem inicjatywy pod nazwą Amber Gold, wielkim znakiem zapytania pozostaje stosunek do tej sprawy struktur i osób, które zwykliśmy nazywać polską lewicą. Naszym problemem jest nie to, że lewica nie bierze w tej walce udziału.  Kompletne désintéressement jakie zgłasza ona w tym względnie potwierdza niestety, że jej uwaga została skutecznie zagospodarowana przez wrzask o marszu PiS-u przez instytucje.

Czy więcej w tej walce fantazmatów czy realnej destrukcji i tak wszelką miarą ułomnego „państwa prawa” okaże się gdy ktoś tę wojnę w końcu wygra – albo ex status quo, albo dobra zmiana. Naszym problemem jest nie to, że lewica nie bierze w tej walce udziału. Inicjatywa Polska na przykład bardzo by chciała, ale żadna ze stron nie traktuje jej poważnie. Barbara Nowacka i Paulina Piechna-Więckiewicz pełnią rolę lewicowego listka figowego dla Petru, Schetyny i Kijowskiego, który to listek jest im i tak potrzebny  – pozostając w roślinnej metaforyce – niczym kwiatek do kożucha. Partia Razem zaś próbuje ostentacyjnie od tego konfliktu abstrahować, ale łaskawa dla niej „Gazeta Wyborcza” cały czas próbuje ją przywołać do porządku.

Tymczasem w obliczu takiej degrengolady w łonie polskiego wymiaru sprawiedliwości nie pojawiło się na ten temat nawet pół komentarza. A to przecież jest nasza, lewicowa narracja – o alienacji władzy, o bezkarności kapitału, o złodziejskiej naturze obecnego systemu. Nawet jednak abstrahując od tego, na ile sprawa ta mogłaby posłużyć jako skuteczna dźwignia dla słusznych haseł, wypada zapytać czy działacze i działaczki lewicy zdają sobie w ogóle sprawę z tego, iż Komisja śledcza ds. Amber Gold jest jednoznacznym dowodem na konieczność przeprowadzenia radykalnej reformy wymiaru sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński ma propozycję i już ją wdraża. Jest to propozycja koszmarna. Niemniej, jakaś jest. Innych nie ma.

Obchodząc sprawę Amber Gold szerokim łukiem lewica zdaje się uciekać od niezwykle trudnego tematu niezaprzeczalnej konieczności głębokiej reformy w wielu obszarach, w tym w sądownictwie i prokuraturach. Ewentualna realizacja takich zamiarów (nawet nie zgłoszonych) napotkać musi na bardzo poważny opór. Nawet wobec partii tak agresywnej jak Prawo i Sprawiedliwość, prokuratorska gildia nie rezygnuje z arogancji i bezczelności. A przecież są jeszcze służby specjalne, jest policja i wojsko. Jeżeli lewica wciąż będzie rejterowała z tego frontu na barykady tyleż spektakularnych, co politycznie trędowatych hec jak Komitet Obrony Demokracji, to groźne pohukiwania skrajnej prawicy o „układzie” itp. zyskiwać będą jedynie na wiarygodności.

Niestety, póki co, nawet ludziom lewicy pozostaje po prostu trzymać kciuki za Małgorzatę Wasserman. Napluć na Wojtyłę i Kaczyńskiego w jakiejś sztuce każdy potrafi. Polityk czy polityczka zajmuje się też sprawami poważnymi.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…