Trudno z całkowitą powagą traktować rankingi kandydatów na prezydenta stolicy rok przed wyborami. Z obłoków chaosu i spekulacji zaczynają się jednak wyłaniać pewne zarysy. Rezygnacja Pawła Rabieja z boju o warszawski pałac jest wyrazem dojrzałości członka zarządu Nowoczesnej. 46-letni polityk marzył o ratuszu od dawna, a więc uznanie prymatu Rafała Trzaskowskiego i przystąpienie do jego drużyny musiało go sporo kosztować.  Rabiej zrozumiał jednak, że z platformerskim rywalem szans nie ma żadnych, a ugrał dla siebie to, co było możliwe – posadę wiceprezydenta. Konsolidacja obozu liberalnego stała się więc faktem. Do wyścigu niemal na pewno nie dołączy już Barbara Nowacka. Liderka Inicjatywy Polskiej, w przeciwieństwie do Rabieja kandydować nie chciała. Nie zachęciła jej do tego nawet oferta Nowoczesnej, która była skłonna namaścić ją na swoją zawodniczkę.

Prezes Kaczyński zdaje sobie sprawę, że w czasach mocnej polaryzacji politycznej jego partia Warszawy raczej nie zdobędzie. Desperacką próbą odzyskania stolicy był projekt ustawy metropolitarnej, zakładający powiększenie miasta o kilkadziesiąt okolicznych gmin. Próba ta jednak spaliła na panewce. W zasadzie jedyną nadzieją PiS byłby kandydat z głośnym nazwiskiem i wysokimi wskaźnikami poparcia społecznego, zdolny do przyciągnięcia elektoratu centrum. Takim politykiem z pewnością nie jest Patryk Jaki, który z uwagi na hunwejbiński radykalizm i osadzone już mocno w świadomości knajackie emploi, jest w stolicy kandydatem niewybieralnym. Do startu rwie się również Stanisław Karczewski,  za którym przemawia pewność siebie i dość stonowany wizerunek. Sporym mankamentem obecnego Marszałka Senatu jest jednak niska rozpoznawalność. W przeciwieństwie do Jakiego, mógłby powalczyć z Trzaskowskim w drugiej turze, jednak o pokonaniu kandydata Platformy może co najwyżej pomarzyć. Na giełdzie nazwisk pojawia się również Beata Szydło, która z wielkiej polityki ma wypaść po grudniowej rekonstrukcji rządu. I to byłaby godna rywalka dla Trzaskowskiego, z uwagi na nimb matki sukcesu gospodarczego, 500 plus i  wysoki wskaźnik zaufania społecznegu.  Premier jest jednak wyraźnie zmęczona premierowaniem (czytaj: użeraniem się z ludźmi pokroju Macierewicza, Ziobry, Szyszki) i ponoć sama prosi prezesa o dymisję, więc zaangażowanie w intensywną i brutalną kampanię jest pewnie ostatnią rzeczą o której marzy.

Przechodzimy teraz do kluczowego pytanie: co z tego wszystkiego wynika dla lewicy? Wygląda na to, że takiej szansy strona prospołeczna nie miała jeszcze w Warszawie nigdy po 1989 roku. Rezygnacja Rabieja i nieobecność Nowackiej stworzyła okazję do zagospodarowania pola na lewo od Trzaskowskiego. Według ostatniego sondażu Super Expresu jest to ok 25 proc., w tym badaniu rozbite pomiędzy kilku kandydatów. Warto jednak pamiętać, że część wyborców lewicy i centrolewicy (według CBOS, sierpień 2017 r.  – 38 proc. w skali kraju) niejako z braku alternatywy i głupiego przyzwyczajenia głosuje na kandydata Platformy Obywatelskiej, zwłaszcza kiedy zawieje wiatr szantażu „wszyscy na pokład przeciwko PiS”. Co jednak, jeśli zagrożenie pislamizacją nie będzie realne przed przyszłorocznymi wyborami? W takim wariancie d0bry, wyrazisty i niekojarzący się z układem politycznym kandydat lewicy mógłby naprawdę sporo namieszać w pierwszej turze, a może nawet, przy założeniu przejęcia części elektoratu PiS, spotkać się w drugiej turze z Trzaskowskim.

Kto byłby zatem najlepszy kandydatem? Dobra wiadomość jest taka, że w wyścigu nie weźmie udziału Ryszard Kalisz, który stanowczo zdementował pogłoski o swoim starcie. Pozostają więc trzy nazwiska: Piotr Ikonowicz, Jan Śpiewak i Adrian Zandberg. Lider Ruchu Sprawiedliwości Społecznej to na warszawskiej lewicy człowiek-instytucja. Jego dorobku z ponad trzech dekad działalności nie trzeba nikomu przybliżać. Brakuje mu jednak profesjonalnego zaplecza, które mogłoby urozmaicić jego wizerunek społecznego trybuna i obrońcy prześladowanych o wizję rozwoju miasta oraz przełożyć postulaty demokratyzacji dostępu do usług publicznych na język nieco mniej wiecowy i odnoszący się do indywidualnych korzyści. Ikonowicz potrzebowałby sztabu z prawdziwego zdarzenia, zdolnego do przygotowania spójnej i reaktywnej kampanii wyborczej. Tylko przy spełnieniu takiego warunku jego start na jakikolwiek sens. Jan Śpiewak cieszy się obecnie najwyższymi notowaniami spośród wymienionych (6 proc.), co jest efektem jego zaangażowania w skuteczną – co godne podkreślenia –  walkę z dziką reprywatyzacją. Jeszcze niedawno wydawało się, że 30-letni działacz ruchów miejskich będzie celował w ratusz na Śródmieściu, teraz jednak już oficjalnie zgłasza aspiracje do stołecznego pałacu. Śpiewak ma coś, czego nie ma Ikonowicz – zdolność do absorpcji części klasy średniej, elektoratu liberalnego i centrolewicowego.

Wreszcie, Adrian Zandberg. Ten facet mógłby być czarnym koniem tego wyścigu. Mógłby, gdyby chciał. Bo na razie nie chce. Najbardziej rozpoznawalny razemita ma jednak kilka cech, które czynią z niego kandydata idealnie skrojonego pod przyszłoroczną elekcję. Po pierwsze – jest człowiekiem spoza układu, a w swoich wypowiedziach publicznych piętnuje często nadużycia władzy. Po drugie – to polityk formatu ogólnopolskiego, pewnie jako jedyny przedstawiciel lewicy nowonarodzonej jest uznanym i poważanym graczem. Po trzecie – wizerunek zaradnego drwala, przyjemny estetycznie, taki z którym mogliby się identyfikować zarówno wyrobnicy z korpo, hipsterzy z Placu Zbawiciela jak i seniorzy, dla których „młody, mądrze mówiący człowiek” też jest kandydatem bliskim i apetycznym.

Który z wymienionych polityków powinien zatem zostać człowiekiem lewicy w tych wyborach? W przeciwieństwie do wielu działaczy i komentatorów nie widzę zagrożenia w rozproszeniu. Niech wszyscy trzej wystartują z kampanią, każdy z nich ma nieco inny target, wizerunek i predyspozycje. Każdy może wnieść inną wartość do sporu politycznego. Do wyborów pozostał rok. Na tym etapie nie widzę potrzeby ustępowania miejsca. Kluczową sprawą jest jednak świadomość wspólnego celu, jakim powinno być rozbicie duopolu PO-PiS i wprowadzenie kandydata do drugiej tury. Dlatego, kiedy w toku kampanii któryś z tych trzech kandydatów osiągnie przewagę i perspektywę realności celu, dwaj pozostali powinni zachować się jak Paweł Rabiej – dołączyć do jego teamu i wspólną siłą skonsolidowanych kapitałów umysłowych i organizacyjnych – bezlitośnie rozbijać przeciwników. Lewica może osiągnąć sukces w warszawskich wyborach, jeśli wykorzysta w pełni swój potencjał i będzie grać z odpowiednim wyrachowaniem.

 

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. P.Piotrze co to jest „odpowiednie wyrachowanie” ? brzmi elektryzująco, czy na pewno mówimy o naszej obecnej Lewicy ? stawiam wszystkie pieniądze że pisuary wezmą wawe

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…