Do polityki wchodzi się po to, żeby zdobyć władzę. Czyli, aby móc dzielić publiczne pieniądze. Dlatego dla obywateli podejście ugrupowań politycznych do finansów jest jednym z najważniejszych kryteriów oceny. Komitet Obrony Demokracji ten egzamin oblał, czym skutecznie powinien wyeliminować się z życia publicznego.

Mateusz Kijowski / fot. Wikimedia Commons

Jest tylko jedna partia, której  aferalno-finansowa przeszłość nie zaszkodziła. Kiedyś poprzednik PiS o nazwie Porozumienie Centrum, dzięki panującej na na początku lat 90. zasadzie, że „pierwszy milion trzeba ukraść”, tak kombinował ze swoimi spółkami, z których najsłynniejsza była „Srebrna”, że nawet prokuratura nie mogła z tym dojść do ładu i dała sobie spokój ze śledztwem. Tyle, że w czasie gdy ministrem sprawiedliwości był – o dziwo – Lech Kaczyński.

Potem politykom już tak łatwo nie było. Tłumaczenia o wygranej w kasynie nie pomogły utrzymać się na scenie politycznej Pawłowi Piskorskiemu. Zegarek utrącił, niezatapialnego – zdawałoby się – ministra Sławomira Nowaka. Ale najbardziej spektakularną porażką ostatnich lat jest samowyeliminowanie się z polityki Ruchu Palikota.

Partia, która wprowadziła do Sejmu 40 posłów i rok w rok dostawała z budżetu ponad 7 milionów złotych, nie płaciła za pracowników swojego klubu składek na ZUS. Zalegała z płatnością rzędu 170 tys. złotych. To i tak była tylko wisienka na torcie, bo od lat po ulicach polskich miast biegali przedsiębiorcy płaczący, że za usługi wykonane na rzecz partii, na której czele stał milioner, nie dostali w ogóle żadnych pieniędzy.

Dla wyborców sprawa lekceważenia przestrzegania prawa przez ludzi to prawo stanowiących, była wystarczającym powodem, aby zapomnieć w czasie wyborów tak o Palikocie, jak i przyznającym się do niego SLD.

Parę miesięcy po politycznej śmierci Ruchu Palikota na scenę wyskoczył KOD z Mateuszem Kijowskim na czele. Dla ludzi wściekłych na zawłaszczanie przez PiS wszystkiego, co się da, osoba siwego faceta z kitką nie była istotna. Liczyło się tylko to, aby zademonstrować sprzeciw wobec Kaczyńskiego i spółki.

Jednak Kijowski i otaczający go ludzie myśleli inaczej. Poczuli, że są kimś. I nieważne, że Kijowski nie miał w swoich przemowach nic do powiedzenia, poza wyświechtanymi hasłami. Nieważne, że wbrew odczuciom demonstrantów wciąż odwoływał się do papieża Polaka i wartości chrześcijańskich. Ważne, że nagle zaczął być zapraszany za granicę i do studiów telewizyjnych.

fot. wikimedia commons

Nie wpadł natomiast na to, aby zapłacić zaległe alimenty. I to od nich się zaczęło. Facet walczący o dobro wspólne, który nie łoży na dziecko? Każda struktura polityczna wycofałaby taką figurę sprzed reflektorów. KOD tego nie zrobił.

Kijowski poczuł się wtedy jeszcze mocniejszy. A ponieważ bycie szefem potężnej organizacji zajmowało mu całe dnie, to z braku zasobów finansowych Palikota postanowił zorganizować sobie stosowne wynagrodzenie. Dzięki głupocie politycznej jego i tych, którzy Kijowskiemu na to pozwolili, pan Mateusz zarabiał na życie nie jako lider KOD, ale firma o nazwie MKM-Studio. Czyli spółka prowadzona przez niego i zonę, która miała świadczyć KOD-owi usługi doradztwa w zakresie informatyki i inne związane ze sprzętem komputerowym. Faktury za to opiewały na 15 190,50 zł brutto i było ich sześć. Wszystkie wystawione osobiście przez Mateusza Kijowskiego.

– Byłoby lepiej, gdybym otrzymywał wynagrodzenie – plątał się tuż po całym zamieszaniu Kijowski. I zaproponował, że jako szef KOD powinien mieć tyle co poseł. Znaczy 12 tysięcy zł miesięcznie. Zaproponował w mediach. O czym to świadczy? Na pewno nie o rozsądku ani Kijowskiego, ani jego organizacyjnych kolegów.

Czy ktoś wie, ile zarabia szef SLD Włodzimierz Czarzasty? A Adrian Zandberg? Nikt, bo tego typu negocjacje nie powinny nikogo obchodzić. Szef dużej struktury politycznej musi mieć pieniądze na garnitury, jedzenie i transport. Wypadałoby też, by miał z czego płacić alimenty. Ile jednak tego jest, powinno być jawne dla władz organizacji, które przegłosowują zarobki dla swego lidera w sposób demokratyczny.

Ale nie w KOD. Tam sprawa pieniędzy dla Kijowskiego stała się przyczynkiem do największej i jedynej dotąd debaty. Nie kwestie strategii politycznej, nie cele, nawet nie program polityczny czy stosunek do innych opozycyjnych partii politycznych. Najważniejszą kwestią była forsa Kijowskiego.

Wraz z tą dyskusją postępował uwiąd całej organizacji. Skompromitowany na froncie finansowym Kijowski, zamiast się usunąć, sunie tuż po tej aferze po bycie szefem mazowieckich struktur KOD. I – uwaga – zostaje nim.

Co można sądzić o politycznym zmyśle uczestników wyborów? Nie trzeba być politologiem, by popukać się nad takim wynikiem w czoło.

/facebook.com

Okazuje się jednak, że KOD pracował nad kolejnym etapem samodestrukcji. Działacze ogłosili światu, że w kasie brakuje 9,5 tys. zł. I zaczęli się nawzajem obrzucać odpowiedzialnością. Do postronnych osób dotarło z tego tylko tyle, że KOD ma w papierach i finansach nieporządek, po polsku zwany po prostu burdelem.

Dotarło też i to, że szefostwo KOD to zgraja gości, którzy są gotowi jeden drugiego utopić w łyżce wody. Podawane przez media opowieści panów działaczy, kto miał klucze do sejfu, kto płacił za zespół muzyczny, kto za nagłośnienie, a kto wydał więcej niż mógł wskazywały, że mający się za emanację odczuć społeczeństwa ludzie, to jakaś grupka kretynów nadających się do wymachiwania grabkami w piaskownicy.

Ostatnim etapem tej tragifarsy jest to, że z powodu niemożności wyjaśnienia przez zarząd KOD, skąd się wzięło manko, obrońcy demokracji złożyli w tej sprawie wniosek do prokuratury. Aż dziw, że Ziobro, na którego biurko trafią dokumenty KOD, nie pękł z tego powodu ze śmiechu.

Tuż przed śmiercią swego ugrupowania, Janusz Palikot w „Kropce nad i” mówił Monice Olejnik: „Opłacaliśmy ZUS, ale był bałagan w papierach”. Nawet jeśli nie była to do końca prawda, to brzmiało to o niebo lepiej, niż gdyby stwierdził, że forsę na pewno ukradł poseł Rozenek, bo był skarbnikiem.

Jak widać, KOD ani umrzeć, ani nawet kłamać z wdziękiem nie potrafi.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Cyt.:
    „Czy ktoś wie, ile zarabia szef SLD Włodzimierz Czarzasty? A Adrian Zandberg? Nikt, bo tego typu negocjacje nie powinny nikogo obchodzić.”
    A dlaczego nie powinno?
    Właśnie, że powinno.
    W Polsce w ogóle mamy zwyczaj robienia wielkiej tajemnicy z zarobków. Rozumiem jeszcze, ze mówić o zarobkach nie chcą ludzie pracujący na czarno, żeby nie mieć kłopotów z fiskusem.
    Ale osoby zarabiające legalnie, a jeż szczególnie osoby publiczne wynagrodzenia z zasady powinny mieć jawne.

    1. Taaaaak, jeszcze nie:)
      Zupełnie jak Związek Sowiecki w 1990 :)))))

    2. szczyrzec, albo ta kvrwa, twoja matka „pod naporem” chorób wenerycznych :))))))))))))))))))

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…