Rzadko mamy do czynienia z koalicją obecnego rządu i „Gazety Wyborczej”, więc warto ten sojusz odnotować. Chodzi o sprawę pracowników delegowanych – imigrantów zarobkowych wysyłanych najczęściej do państw Europy Zachodniej z obszarów mniej gospodarczo rozwiniętych. Czyli o sytuację, gdy na przykład polskie przedsiębiorstwo (albo agencja pracy tymczasowej) wysyła do Niemiec polską opiekunkę.

Do tej pory przepisy zapewniały jej, że będzie pracować za co najmniej niemiecką płacę minimalną. Rewizja dyrektywy, którą komisja ds. zatrudnienia Parlamentu Europejskiego ma się zająć we wrześniu, zakłada, że jej zarobki nie mogą odbiegać od płacy jej niemieckiej koleżanki. Obejmą ją branżowe układy zbiorowe i miejscowe prawo pracy. Premie, dodatki urlopowe i inne składniki wynagrodzenia będą należeć się jej obowiązkowo. A także składki na ubezpieczenia społeczne zasilą system niemiecki, a nie polski ZUS. To oznacza, że pracownicy delegowani przestaną być socjalną V kolumną w Europie, przyczyniającą się do obniżania płac – koszty pracy będą takie same, niezależnie od kraju pochodzenia pracownika.

Delegowani nie będą także powodować wzrostu wśród europejskiej klasy pracującej nastrojów ksenofobicznych, której źródło jest w dużej mierze ekonomiczne. A ponieważ i tak pracują w tych branżach i na tych stanowiskach, których często nie chcą podjąć się miejscowi – nie będzie strachu, że zostaną na lodzie.

Ustalenie, że za tę samą pracę pracownicy otrzymają tę samą płacę, to zmiana w dobrym kierunku. Zaszkodzi ona jednak przede wszystkim firmom, które żyją z dumpingu socjalnego. Realnie zmniejszą się ich zyski. Rocznie z Polski delegują nawet pół miliona pracowników, czyli mają o co walczyć. I już zaczynają dawać wyraz swojej rozpaczy. Tekst w „Gazecie Wyborczej”, w którym wypowiadają się ich lobbyści, zatytułowano: „Macron zwolni tysiące Polaków”. Moim zdaniem bliższy prawdy byłby tytuł: „Macron podwyższa pensje Polakom”.

Odrywani od koryta przedsiębiorcy narzekają na kontrole inspekcji pracy i twierdzą, że nie poradzą sobie z gąszczem przepisów.  – Tylko w Niemczech obowiązuje 70 tys. branżowych układów zbiorowych! – jojczy Krzysztof Jakubowski ze Stowarzyszenia Agencji Zatrudnienia. To naprawdę straszne, ktoś te przepisy będzie musiał przeczytać!

Prezydent Francji zaczął objazdówkę po Europie Środkowej, aby przekonać państwa regionu do przyjęcia nowych regulacji. Opór wyrażało do tej pory 11 krajów, zwykle mniejszych od Polski, we wszystkich liczba pracowników delegowanych jest procentowo i ilościowo mniejsza – łatwo dadzą się więc przekonać. Z Polską i Węgrami jako rozwalaczami Europy, Macron postanowił nie gadać w ogóle. I ma rację, bo taki na przykład minister Morawiecki twierdzi, że nowe przepisy wynikają z tego, że „polskie firmy transportowe, czeskie firmy logistyczne, rumuńskie firmy informatyczne zaczynają być coraz bardziej konkurencyjne i odnosić coraz większe sukcesy w UE. W związku z tym cała nowa próba ograniczenia tej konkurencji ze strony krajów Europy Zachodniej”. W takim razie poczekajmy, jak sobie poradzą na tzw. wolnym rynku, bez możliwości wykorzystania systemowej luki, która do tej pory działała na niekorzyść pracowników.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „wymagania lokalnych inspekcji są horrendalne (dokumentacja w języku kraju przyjmującego i na jego terytorium, liczne papierki, wzmożone kontrole)”

    Hę? A dlaczego to np. Hiszpan prowadzący firmę w Polsce ma prowadzić dokumentację po hiszpańsku, a nie po polsku?

    > w końcu osoba delegowana ciągle ponosi koszty utrzymania rodziny w kraju pochodzenia, nie musi płacić za mieszkanie tyle co Niemiec, nie musi płacić tak wysokich rachunków za telefon dla dzieci jak Francuz

    Wyjątkowo przewrotne tłumaczenie, żeby nie przestrzegać praw pracowników.
    W końcu jak ktoś prowadzi taki biznes za granicą to zarabia więcej niż w kraju, więc dlaczego nie dzieli się większymi zyskami z pracownikami?

  2. To nie do końca tak. Jakby warunki dla firm zagranicznych i lokalnych były podobne to może i nie byłoby negatywnych skutków, ale już teraz wymagania lokalnych inspekcji są horrendalne (dokumentacja w języku kraju przyjmującego i na jego terytorium, liczne papierki, wzmożone kontrole). Po wyrównaniu płac polskie firmy będą droższe i splajtują, pracę stracą Polacy w kraju, a być może część pracowników zostanie po prostu zatrudnionych przez np niemieckie agencje pracy mające niższe koszty. Ale pewnie nie wszyscy. Przy ochroniarzach też mialo być tylko dobrze, a jednak wielu straciło pracę i już nie dorobią sobie do emerytury (owszem to była patologia, ale nie mówmy, że wprowadzenie godzinowej płący minimalnej miało tylko dobre skutki). Z tym, że o ile przy ochronie pozytywne skutki jednak przeważają to w przypadku pracowników delegowanych już nie – w końcu osoba delegowana ciągle ponosi koszty utrzymania rodziny w kraju pochodzenia, nie musi płacić za mieszkanie tyle co Niemiec, nie musi płacić tak wysokich rachunków za telefon dla dzieci jak Francuz. Więc może zarabiać mniej i być zadowolona.

    1. To może zatrudnij się jako opiekunka geriatryczna w Dojczlandii.
      (Skoro to takie intratne)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…