„Właśnie wróciliśmy! Było wesoło, choć chodzenie po górach to dużo powiedziane. Gdyby nie koniki, Morskie Oko zobaczylibyśmy jedynie na zdjęciach” – napisała na swojej stronie „MamaMamie” blogerka parentingowa. Beztrosko pochwaliła się zdjęciami. W sieci zawrzało. Zdjęcia z „konikami” wskutek oburzenia, które wygenerowały, zostały usunięte. Nie siedzę jakoś szczególnie w „maminej” blogosferze, ale po skali wydźwięku, jaki spowodował post, mogę się domyślić, że jest to osoba w jakiś sposób w tym światku rozpoznawalna.

Chciałabym się odnieść do argumentacji, którą rzeczona blogerka przedstawia na swoją obronę. „Okazuje się, że czujność trzeba zachować nawet na wakacjach, a jedna nieopatrzna decyzja może spowodować falę bardzo negatywnych emocji, które ostatnio bardzo nas dotknęły” – zaczyna autorka, pani Iwona (tak zwracają się do niej komentujący na Facebooku). Jej post jest bardzo obszerny, niestety zabrakło tam refleksji nad samym działaniem, które taką falę krytyki spowodowało. Autorka przedstawia swoją rodzinę w roli owiec rzuconych na pożarcie wygłodniałym wilkom w postaci hejtujących obrońców praw zwierząt. Wylicza doznane od nich zniewagi: „zyskałam miano >>tępej dzidy<<, moje dzieci nazwano >>rozpieszczonymi bachorami<<”. Oczywiście, chamstwo i wyzwiska to zachowania, które należy piętnować. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na to, by nazwać panią Iwonę „tępą dzidą”, jednak z pełną rozwagą pozwalam sobie na wydanie o niej opinii jako o osobie, która, przedkładając własną wygodę nad inne aspekty tej sytuacji, zaszkodziła istotom słabszym i zależnym od nas, o których prawa z takim trudem aktywiści toczą walkę od kilku lat.

W swoim „tłumaczeniu” autorka skupia się na tym, że „w akcie obrony zwierzęcia można tak bardzo znieważyć CZŁOWIEKA”. Ok, wiemy już, że blogerkę zalała fala wiadomości, których forma pozostawia wiele do życzenia. Zgadzam się z tym, że pozostawia. A co z ich treścią?

„Zaplanowaliśmy tę wycieczkę zupełnie inaczej. Mieliśmy razem noga w nogę dojść do Morskiego Oka. Temperatura zweryfikowała jednak możliwości naszych dzieci, a my skorzystaliśmy z takiej pomocy, jaka w danej chwili była dostępna. Nie było to w moim zamyśle, aby tą przejażdżką chwalić się przed całym światem – relacjonując nasze wakacje po prostu opisałam nasz dzień” – proszę wybaczyć, ale po rozłożeniu tego akapitu na czynniki pierwsze, widać tu mnóstwo tez, które przeczą sobie wzajemnie. Nie chciała się Pani chwalić całemu światu, dlatego pochwaliła się Pani całemu światu? Czy nie wzięła Pani pod uwagę, że jest Pani osobą cenioną w swojej branży i w swojej bańce, istnieje zatem prawdopodobieństwo, że przejażdżka zostanie odnotowana? Że mogłaby Pani zamiast tego prezentować dobre, etyczne formy spędzania czasu z dziećmi, i że dla wielu osób najwyraźniej Pani decyzja okazała się rozczarowująca? Oczywiście, bloger parentingowy nie jest osobą tak rozpoznawalną jak piosenkarka Doda. Ale ma wielką moc. I odpowiedzialność, skoro stawia się w roli autorytetu, choćby dla maleńkiej grupki obserwujących, których bierze pod swoje „skrzydła”. Dlatego też w stu procentach prawdziwe jest zdanie, które napisała Pani, jak rozumiem, z rozżaleniem: „Ta wycieczka niewątpliwie była dla nas lekcją, aby wszelkie aktywności planować z jeszcze większą rozwagą”.

Świat oferuje mnóstwo aktywności i produktów. To, co „w danej chwili jest dostępne” nie zawsze jest etyczne. Nie zawsze jest dobrym wyborem. Pani wybór – z całym szacunkiem – nie był według mnie etyczny. „Viva!” walczy z fiakrami w sądzie. Proszę zapoznać się z niuansami tej walki. Gwarantuję, że włos zjeży się Pani na głowie. Tymczasem Pani zaskoczenie na zasadzie „Kto by pomyślał, świat się interesuje tym, co robię na wakacjach po tym, jak publicznie opisałam, co robię na wakacjach” brzmi nieszczerze. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że właśnie po to wstawiamy na Facebooka zdjęcia i opisy, żeby zostały dostrzeżone i skomentowane. Przykro mi, że ktoś Panią obraził. Powinien się wstydzić. Jednak brakuje mi też z Pani strony przyznania się do tego, że wyszło to wszystko źle – zwłaszcza teraz, w okresie największego obciążenia pracujących na Morskim Oku koni. Wreszcie – na Boga, cały internet trąbi o bezduszności fiakrów z Zakopanego. To nie jest abstrakcyjny problem wymyślony przez nieżyczliwych komentatorów.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. I oto mamy kolejny dowód na to, że wiara (jaka by nie była) z ludzi bydło robi.
    A religia ekologiczna – niczym nie różni się od wahabickiego islamu.

  2. Straszna rzecz się stała! Jakaś pańcia skorzystała z dorożki kursującej do Morskiego Oka, a to jest czyn gorszy niż danie d*py hitlerowskiemu żołdakowi w czasie okupacji. A gdyby się jeszcze pochwaliła, że zjadła jakieś mięsiwo z ogiera (mam na myśli konia – nie jurnego chłopa), to już by zasłużyła na lincz.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…