Powoli zbliża się sezon przedwyborczy. Co prawda obywatele do urn pójdą dopiero jesienią roku 2018 z okazji wyborów samorządowych, jednak już teraz obserwujemy pierwsze symptomy politycznego poruszenia. Politycy, a szczególnie ci bardziej przewidujący, zaczynają myśleć o swojej przyszłości. Trochę to zrozumiałe, bo biorąc pod uwagę hunwejbińską fantazję architektów „dobrej zmiany”, można się obawiać sporego zamieszania, łącznie z majstrowaniem przy ordynacji wyborczej lub zmasowanymi atakami przy użyciu coraz bardziej scentralizowanego aparatu represyjno-propagandowego.

Beneficjentem najbliższego samorządowego rozdania z pewnością nie będzie Rafał Dutkiewicz. Prezydent Wrocławia, który poprzedni bój o ratusz wygrał dzięki sile inercji i słabości swojej rywalki, oświadczył, że obecna kadencja będzie jego ostatnią. Dutkiewicz nie zamierza jednak żegnać się z polityką. W stolicy Dolnego Śląska wieść niesie, że gospodarzowi marzy się drugie podejście do Warszawy. Pierwszym była utworzona w 2008 roku wraz z Kazimierzem M. Ujazdowskim i Rafałem Matyją inicjatywa „Polska XXI”. Projekt nie zdołał wytworzyć wokół siebie żadnej energii społecznej i upadł nim, nadeszły wybory. Dutkiewicz wciąż jednak cieszy się w swoim regionie opinią dość sprawnego gospodarza i umiarkowanego polityka. W zamożnym, jak na polskie standardy, Wrocławiu może  to wystarczyć do przekonania wyborców. Prezydent ponoć pertraktuje z Nowoczesną w sprawie ewentualnego startu w wyborach do parlamentu z list tej formacji. Po 16 latach użerania się z realnymi problemami, Dutkiewicz zamierza teraz nieco wyczilować, dlatego też w grę wchodzi jedynie fotel senatora. Ale żeby marzenie się ziściło, wrocławski lis polityczny musi trochę urealnić swoją kandydaturę.

W ostatnich dniach poznaliśmy nowe oblicze Rafała Dutkiewicza. Na miejsce śliskiego post-konserwatysty, unikającego za wszelką cenę konfrontacji, pojawił się zdecydowany liberał, pobłyskujący odznaką szeryfa-antyfaszysty. Jak przystało na neofitę, Dutkiewicz ruszył do boju z ogromną determinacją i ogromną niewiarygodnością.”Pot jest rzeczą ludzką. Jak się człowiek poci to potem cuchnie. Tylko, że cywilizowani ludzie się myją. Społeczeństwa powinny się obmywać z nacjonalizmu. Szczęśliwie najbardziej wstrętny akt rasizmu i nacjonalizmu, który zdarzył się we Wrocławiu został bardzo przykładnie, moim zdaniem, ukarany” – tak prezydent skomentował wyrok sądu, skazujący człowieka, który spalił kukłę Żyda na bezwzględną karę więzienia. Oczywiście, trudno się z  Dutkiewiczem nie zgodzić. Takie zachowania w demokratycznym państwie należy potępiać i karać z pełną stanowczością. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dehumanizujący język, którego użył polityk jakoś nieszczególnie licuje z jego nową kreacją wizerunkową. Nienawiść i pogarda, wyrażająca się w przypisywaniu przeciwnikom nieludzkich niemal cech, przypomina bardziej poetykę czarnej propagandy, niż obiektywnej analizy. Szczególnie, że ani smrodek nacjonalizmu, ani rozpychającego się we Wrocławiu dość bezczelnie neofaszyzmu,  przez kilkanaście lat prezydenckich nozdrzy nie drażnił. W tym czasie działy się tam rzeczy odrażające. Narodowe Odrodzenie Polski, to samo, którego lider otwarcie deklarował „faszyzm? my jesteśmy gorsi”, jawnie nawoływało do agresji wobec mniejszości pod znajomo brzmiącym hasłem „ostatecznego rozwiązania kwestii romskiej”. Ulicami Wrocławia w Święto Niepodległości defilowały kolumny dolnośląskich „nazioli”, których nienawiść i chęć „zdeptania lewackiego robactwa” budziła powszechne przerażenie. Do tego stopnia, że pracownicy zagraniczni, zatrudnieni w IBM otrzymali od firmy zalecenie by nie wychodzić z domów 11 listopada. To właśnie we Wrocławiu – „mieście spotkań”, można było dostać po mordzie za kolor skóry. To również tam wystąpienie światowej sławy socjologa zakłóciła grupa dowodzona przez niejakiego Romana Zielińskiego, autorka książki „Jak pokochałem Adolfa Hitlera”.

Czy spalenie kukły Żyda, które tak zbulwersowało prezydenta, że postanowił zostać antyfaszystą, było więc szokującym ekscesem, czy może naturalnym następstwem pewnego procesu? Prawda jest dla Dutkiewicza bolesna. Przez wiele lat na jego podwórku harcowały żmije, bez żadnej reakcji gospodarza. Wejście w otwarty konflikt ze skrajną prawicą było przecież nieopłacalne. Po co zniechęcać elektorat kibicowski i stawiać siebie w roli „lewaka”, skoro można dryfować kadencję po kadencji na spokojnym morzu bierności? Teraz Dutkiewicz, włączając tryb „zero tolerancji dla skrajnej prawicy” i otwarcie deklarując, że nacjonalistów nienawidzi, nie myśli o lokalnej społeczności i mieście, które pozostawi, lecz szykuje sobie miękkie lądowanie w odległej Warszawie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…