Stanisław Ossowski mawiał, że większość z nas taki ma stosunek do prawdy, jak pijak do latarni: nie szuka w niej światła, a tylko oparcia. To bowiem światło odsłania ludzi, rzeczy i sprawy w ich rzeczywistej postaci. Czyni to bezwarunkowo. Nawet kiedy nie jest to dla kogokolwiek dobre, korzystne czy przyjemne.

Ale to właśnie sprawia, że jest zaledwie tolerowana, o ile bywa konieczna lub nie da się jej przemilczeć lub ominąć. Na jej zaś autentycznych poszukiwaczy wylewa się często wiadra pomyj. Odsądza od czci i wiary. Ba! Często robi się wiele, by uchodzili oni za… niewiarygodnych albo za kłamców zgoła.

Natomiast zaledwie opieranie się o nią nie oznacza np. używanie jej jako pragmatycznego środka wsparcia własnych racji, choćby się miały do niej jak pięść do nosa; sposób potwierdzania, że postępuje się moralnie słusznie (jakby była ona uzasadnieniem jakichkolwiek naszych aksjologicznych wyborów) itp. I w tej postaci ma często charakter ideologiczny, jako mistyfikacji stanu faktycznego.

Ale dzięki tej postaci jest najczęściej spotykanym i honorowanym gościem m.in. politycznych salonach. W nich bowiem – jak wiadomo – często, nazbyt często opieranie się o nią – oznacza właśnie zamykanie oczu przed jej światłem.

Dwie prawdy

Odróżnić wszakże trzeba prawdę jako w y t w ó r procesu poznania, która zawsze jest problematyczna, od prawdy pojętej jako w a r t o ś ć .
Tej drugiej wszak Ossowski nie miał tu (i słusznie) na uwadze, boć oznacza ona bądź komunały tzw. zdrowego rozsądku (w rodzaju: „człowiek z natury jest dobry”), bądź ślepą wiarę w pewien porządek świata, społeczeństwa, polityki, kultury, losu. Głoszona jest ona przez oszołomów lub wyrachowanych demagogów religijnych, ideologicznych i politycznych (a tych u nas pod dostatkiem, choć liczba ich ostatnio wzrosła u nas ponad miarę).

Jest przy tym jedyna, wieczna, zawsze tak samo godna szacunku i nie do podważenia. Nie musi zresztą przy tym zawierać w sobie ani krztyny wiedzy jako wytworu poznania. Chce tylko, aby wierzyć w nią, bo do wierzenia została autorytatywnie podana. Bez weryfikacji. A nawet: nim się cokolwiek z jej treści zrozumie.

Jednak na ogół dzieje się tak, że głosiciele i zwolennicy prawdy pierwszej (w sensie poznawczym) zwykle przemykają się gdzieś pod ścianami. Są marginesem. Drugiej – zawsze na pierwszym planie, w sztucznym świetle fleszów, reflektorów i gromkich owacji.

Nie ma w tym jednak nic dziwnego. Wszyscy bowiem żyjemy w otoczeniu, narzucającym ów pijacki stosunek do prawdy jako wiedzy. A ten stosunek jest pochodną faktu, że dla większości z nas nie obiektywność i mądrość jest celem poznawczych reakcji na świat, ale przekształcenie prawdy jako rezultatu poznania w prawdę jako wartość.

Prawda jak warzywo

Bertrand Russell, wielki filozof XX wieku, mawiał, że są poglądy, których nie da się rozpatrywać w kategoriach prawdy i fałszu. W dzisiejszych czasach wszechwładnego panowania prawdy jako wartości (na którą przede wszystkim składają się takie poglądy), pewnie milczałby skrzętnie. Może wpadłby nawet w kompleksy? Albo, z czasem, przystałby do tej większości? Uczepił się prawdy jako latarni do oparcia, i zamknął oczy na jej światło jako wiedzy?
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Wszak prawda jako wartość ma zawsze charakter konsumpcyjny. Ludzie bowiem na ogół tak patrzą na nią, jak na rozłożone na targowisku główki kapusty, rzodkiewki, ziemniaki, marchew itp. I kupują je, bo są im potrzebne do żarcia. A nie dlatego, że są to godne poznania przedmioty.

Tak tedy np. gdy zainteresuje ich Epikur, to nie z tego powodu, że stworzył w Grecji oryginalną szkołę filozoficzną, lecz dla tej przyczyny, że mówiąc np. o śmierci, rzekł, iż kiedy ona jest – nas nie ma; kiedy natomiast my jesteśmy – jej nie ma. Nie trzeba się więc jej obawiać, bo nie dotyczy nas jako żyjących; kiedy zaś nie żyjemy – nie ma nikogo, kto mógłby jej doznać.

I taka właśnie myśl nadaje się do żarcia. To natomiast, co mówił o atomach, ich ruchu, czy w ogóle o przyrodzie – zostanie wyrzucone, jak zbędne liście z kapuścianej głowy.

Co tu zresztą mówić o Epikurze! Na każdym poziomie zwykłego myślenia, niejako automatycznie, dokonywana jest konsumpcyjna selekcja wiedzy. Każdy z nas bowiem rozmawiając z kimś, czy myśląc o czymś na poziomie tzw. zdrowego rozsądku – automatycznie włącza egoistyczne, światopoglądowe, polityczne, moralne czy estetyczne lub pragmatyczne czujniki. I dokonuje selekcji.

Zawsze tylko „ja”?

Ten konsumpcyjny stosunek do wiedzy jest pochodną faktu, że, jak wyżej mówiłem, nie obiektywność, wiedza i mądrość jest celem naszych zwykłych, poznawczych reakcji na świat, ale przekształcenie prawdy jako poznania – w prawdę jako wartość, w którą się ślepo wierzy lub pożera się jak rzodkiewki.

Bo chodzi nam o utrzymanie dobrego samopoczucia moralnego lub politycznego czy pewności religijnej wiary; o znalezienie potwierdzenia, że jesteśmy piękni lub pociągający; że mamy szansę przyzwoicie się urządzić itd. I temu podporządkowana jest cała reszta.

Żadna prawda sama w sobie nas nie obchodzi. Nie jest ciekawa. Dla żadnej nie chcemy żyć, jeżeli nie można jej zużyć. Dlatego po stokroć miał rację stary Hobbes, gdy mówił, że gdyby zdanie, iż dwa razy dwa równa się cztery jakoś zahaczało o ludzkie interesy czy wartości – byłoby to jedno z najbardziej kontrowersyjnych zdań.

Miał też rację nieco młodszy od niego Schopenhauer, gdy pisał, że: „Ludzie są przeważnie tak subiektywni, że w istocie nie interesuje ich nic poza nimi samymi. Stąd też cokolwiek się powie, myślą zaraz o sobie i wszystko, co wiąże się choćby przypadkowo i zupełnie luźno z ich osobistymi sprawami, przykuwa i zaprząta do tego stopnia ich uwagę, że zupełnie nie potrafią podejść obiektywnie do przedmiotu rozmowy; a żadna argumentacja nie dociera do nich, jeśli koliduje z ich interesami lub ich próżnością. Dlatego tak łatwo popadają w roztargnienie, tak łatwo ich zadrasnąć, obrazić lub dotknąć i wobec tego trzeba się mieć ogromnie na baczności, by słowa które padają nie mogły jakoś, a zawłaszcza ujemnie, odnosić się do cennego i delikatnego „ja”, stojącego przed nami; albowiem na tym „ja” wyłącznie ludziom zależy, nie mają zmysłu ani poczucia prawdy (jako poznania – J.K.), słuszności, piękna, subtelności, dowcipu, gdy idzie o cudzą wypowiedź, odznaczają się natomiast wyjątkową wrażliwością na wszystko, co choćby w najlżejszy sposób, najbardziej pośrednio, mogłoby urazić ich małostkową próżność lub jakoś się odbić ujemnie na ich niezmiernie cennym „ja”.

Drażliwością swą przypominają małe pieski, które przez nieuwagę łatwo nadepnąć na łapę, po czym rozlega się przeraźliwy skowyt; można też ich porównać z człowiekiem okrytym ranami i guzami, którego za nic nie wolno dotknąć. U niektórych z nich posuwa się to tak daleko, że obrazą jest dla nich nawet inteligencja i rozum, objawiane w rozmowie z nimi lub nie dość starannie ukryte, choćby na razie tego nie objawiali, a człowiek niedoświadczony zachodzi potem daremnie w głowę, czymże na Boga, ściągnął na siebie ich gniew i nienawiść”.

Cóż? Nic dodać, nic ująć.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „że obrazą jest dla nich nawet inteligencja i rozum” – dla kaczystów i katolickich mułłów z pewnością

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Żółty żonkil

Dzisiejsze słowo na weekend poświęcam, ze zrozumiałych względów, rocznicy wybuchu powstani…