Szukamy dla Polaków autentycznej tradycji? No to proszę bardzo!

Zwróćmy się tam, skąd ona rzeczywiście (dla co najmniej 80 proc. z nich) pochodzi: ku ciemnej i ciemiężonej przez wieki wsi. I właśnie teraz, przed nadchodzącymi świętami, wyobraźmy sobie klęczących przed ołtarzem np. dziewiętnastowiecznych polskich chłopów w sukmanach.
Na ich twarzach oto maluje się zapał, żarliwość wiary i determinacja. Głośno, za ubranym w szaty liturgiczne księdzem proboszczem, powtarzają oni, że karczmę omijać będą z daleka. A „choćby nie wiadomo co”, nigdy i nigdzie nie tkną gorzały.

Ale wyobraźmy też, jak za parę dni, tygodni lub (najwyżej!) kilka miesięcy później, wiszą te same twarze nad karczemnym stołem. Przed nimi zaś kufle z piwem i szklanice z wódą. Oczy im się szklą, a usta nie zamykają od gadania lub ochrypłych (bywa, że sprośnych) zaśpiewów. I sprawiają wrażenie, że nigdy ani na oczy proboszcza nie widzieli, ani czegoś tak bezsensownego przed ołtarzem nie przysięgali. Bo przecie bez karczmy nie masz życia.

Między karczmą i kościołem

Te dwa sprzeczne wyobrażenia znamy z dzieł naszej literatury minionych stuleci. Zna je też historia gospodarcza. A wielki jej reprezentant – światowej sławy historyk Witold Kula – pisał przed laty, że: „w Polsce przedrozbiorowej (…) w życiu wsi istnieją tylko dwie instytucje organizujące życie społeczne: k o ś c i ó ł i k a r c z m a.

Instytucje te nie są alternatywne. Przez wieki istnieją w doskonałej symbiozie. Idzie się do kościoła a potem do karczmy. Kościół nie zastępuje karczmy, karczma kościoła. W czterdziestych i pięćdziesiątych latach XIX w. kościół w Królestwie podejmuje wielką walkę z alkoholizmem („odprzysięganie się od wódki”, tworzenie „bractw wstrzemięźliwości” itp.). Akcja ta niewątpliwie godna szacunku, jako walka z nałogiem prowadzącym do degeneracji, jako walka o godność ludzką, jako walka z wyzyskiem mas ludowych przez skarb zaborczego państwa. Ale jeśli ta walka miała ograniczone i krótkotrwałe efekty, to dlatego, że kościół nie umiał organizować we własnym zakresie, poza karczmą, owych istotnych potrzeb społecznych”. A nie umiał dlatego, że dla chłopów parafia i karczma to dwie strony tej samej (sprzecznej) całości.

Całość ta zaś narodziła się już w XVI w., kiedy szlachta stworzyła ideał, że chłop nie powinien mieć pieniędzy. Aby więc wydrenować ostatni grosz – stawiała gorzelnie i karczmy. Między innymi w ten sposób chciała zaspokoić wszystkie potrzeby chłopów. Od kolebki po grób. Z czasem doprowadziło to do sytuacji, że przełykiem zajmowali się karczmarze, świętą duszą (na kacu lub przed nim) – proboszczowie. Powstawała jedność.

Chrzciny, śluby i pogrzeby, ale też zrękowiny i zapowiedzi, to nie tylko sprawy parafii i sacrum. Gdy został spełniony akt religijny – trzeba było gdzieś pójść, pogadać, pożartować z nowożeńców, pochwalić noworodka, powspominać zmarłego. Ale jak słusznie powiada Kula: „Żadnej nie było tu alternatywy. Pójść można było tylko do karczmy”.
Ponadto: w karczmie właśnie odbywały się narady, knuto spiski, pisano skargi. Tu kształtowała się zbiorowa opinia publiczna. Karczma też była miejscem godzenia sporów, rodzenia się nowych, których załagadzanie należało oprzeć o bufet. Tutaj też dostać było można kredyt. Zabrać to wszystko, to uczynić życie pustym i bezbarwnym jak oczy zgrzybiałej dewotki.

Prozaiczność współczesności

fot. public domain pictures

Przypominam o tym między innymi dlatego, że kultura ludowa dawno weszła do popularnej lub na salony wysokiej. Ale bez samego ludu. Zamieniła się w pusty folklor. Lud wiejski ma teraz radia, telewizory, gazety. Jeździ rowerami, motocyklami, samochodami. Nie zna tradycyjnych strojów i ubiera się „jak wszyscy”.

Jego zaś dawne karczmy to szacowne dziś zabytki, które, jeśli są czynne, to dla większości niedostępne. Goszczą tam turyści i drogie, choć niekiedy lekkie w obyczajach, panienki i panie. Wiejskiego ludu bowiem nie stać na ogół na bywanie w nich. Zresztą dla niego stały się one zbyt obce i pańskie. Czują się więc w nich nieswojo.

Miejsce karczmy przejął natomiast sklep spożywczy. Czynny od rana do nocy. Nawet w niedzielę. Także ławeczka przed nią. I mordownia, określana jako „bar”, gdzie pije się nie mniej, niż za pańszczyzny.

Jedno i drugie pełni rolę niegdysiejszej karczmy. Tu oblewa się i olewa wszystko. Albo stąd donosi się trunki do oblewania w domu pod świętym obrazem i przy włączonym telewizorze.

Parafia zaś organizuje świąteczną stronę monotonnej codzienności. Dlatego np. sklepy wiejskie w niedzielę są czynne często dopiero po mszy, bo tam wagaruje dusza i ciało ludu. Tak dzięki temu p. Bóg ma świeczkę i diabeł ogarek.
I jak niegdyś zdarzają się chłopskie przysięgi (niekiedy przed ołtarzem), że „już nigdy więcej, ani kropli”. Czerwienią się wtedy nosy na ich twarzach jak dorodne pomidory, a wraz z potem na ich twarzach lśnią święte, „niezmienne wartości”. Piwo zaś, wino i wódka czekają swego – utrwalonego przez wieki – Prozaicznego Czasu.
Tradycja więc żyje! A my wraz z nią: normalnie, czyli po polsku… Gorzała natomiast (wraz z piwem, winem, wódką lub – nierzadko dziś – i z denaturatem) na pierwszym miejscu.

Życzmy więc w nadchodzące święta narodowi, by mu tego wszystkiego nie zabrakło. Aby też po mocno zakrapianej wigilii, w pasterkę (i po niej) wyć mógł każdy pod niebiosa, że Bóg się rodzi i moc truchleje. Także (a może zwłaszcza) moc wszechwładnej biedy i niepewności bytu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. ŚWIETNIE!! Jak widać religia (KAŻDA !!) jakoś realnie normalizuje zasady współżycia społecznego i dobrze by było gdyby oszołomy intelektualne spod znaku 'cultural marxism’ to zrozumiały. Bo 'per analogiam’ jak historycznie rzecz biorąc nadużywanie alkoholu było narzędziem zniewolenia, tak dzisiaj lansowanie „leczniczej marychy” jest identycznym zabiegiem mającym na celu ZNIEWOLENIE i marksowskie „religia to opium dla mas” jest jak znalazł. A tak na marginesie, i „wtedy” alkoholem (myślę o chłopstwie pod „światłą” ręką ziemian, których tak ceni Leder) zajmowali się bracia starsi (albo „The chosen” albo „The Gentile”) tak samo dzisiaj tym się zajmuje Soros (sam mam w papiórach ogłoszenie Soros’a „pro” jaką znalazłem w Wybiórczej dawno, dawno jak jeszcze „wybiórczą” czytałem: sorki byłem „młody i głupi” choć dzisiaj mam prawie 70tkę).
    PS. Żeby nie było: JESTEM ATEISTĄ ale takim w stylu Darwina czy Bertranda Russella czy Panią Prof. Stanosz czy Pani Prof. Maria Szyszkowska natomiast jestem w całkowitej opozycji „ateistów” bo …PiS…

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …