Dziś Święto Zmarłych. Podobno w zadumie wspominamy tych, którzy odeszli, odwiedzamy ich miejsca pochówku i znajdujemy czas na spotkania z żyjącymi bliskimi. Tak mniej więcej brzmi oficjalna formułka. W praktyce celebracja 1 listopada ogranicza się do zasmradzania okolic nekropolii kłębami spalin z rur wydechowych stojących w korkach samochodów (bo przecież nie wsiądziemy do komunikacji miejskiej jak biedaki), orgiastycznej konsumpcji na przycmentarnych bazarach, które z roku na rok coraz bardziej przypominają małe stadiony dziesięciolecia, wreszcie – pijatyk w rodzinnym gronie, czego alegorią są tasiemcowe kolejki pod nocnymi sklepami monopolowymi. Tego szczególnego dnia można więc wyjść na ulicę i pełną piersią sztachnąć się polskością.

Jest to również dzień klepania różnego rodzaju aforyzmów na temat ludzi znanych i słusznie bądź niesłusznie cenionych. Z kanałów informacyjnych wydobywają się czarno-białe obrazki, patetyczne melodie i wspominki, towarzyszące portretom zasłużonych ponoć jednostek, których najnowszą zasługą jest to, że zdarzyło im się umrzeć w akurat w tym roku.

W roku 2015 nie byliśmy świadkami zbyt wielu efektownych zgonów. W porównaniu z latami poprzednimi brakowało nekrospektakularnych wydarzeń, jak uderzenie w brzozę prezydenckiego Tupolewa, czy katastrofa jakiegoś autokaru z pielgrzymami. Opinia publiczna doznała wstrząsu dwa razy. Po raz pierwszy, gdy Tanatos odwiedził alkowę Władysława Bartoszewskiego, drugi – kiedy doktor Jan Kulczyk wybrał się w podróż do swojego ostatniego raju podatkowego. Obaj zapisali w historii III RP czarną kartę. Bartoszewski był sympatycznym obliczem wolnorynkowej transformacji. Z pozycji moralnego autorytetu i z wdziękiem dziarskiego staruszka utwardzał liberalno-konserwatywną hegemonię. Był zdecydowanym przeciwnikiem prawa kobiet do aborcji, związków partnerskich oraz zagorzałym wręcz antykomunistą. Kulczyk traktował Polskę jak kolonię – jego imperium było organizmem pasożytniczym, który wysysał bogactwo z budżetu państwa oraz podtrzymywał półperyferyjny charakter polskiej gospodarki, opierający się na minimalnej innowacyjności, eksploatacji bogactw naturalnych i umiejętnym lawirowaniu na styku biznesu i polityki. Nie płakałem po żadnym z nich.

Irytującą cechą polskiego społeczeństwa jest zamiłowanie do powtarzania głupich powiedzonek. Jedną z takich powszechnych niedorzeczności jest sentencja „O zmarłych mówi się albo dobrze albo wcale”. Nie czuję powinności, by powstrzymywać się przed oceną działalności zmarłej osoby publicznej. W przeciwieństwie do żyjących, na pensjonariuszach cmentarzy krytyczne opinie nie robią już większego wrażenia.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Wyjątkowo sympatyczny tekst.
    Tyle, że dla mnie Bartoszewski był ostatnim człowiekiem, który jako dziecko widział na ulicy uczestników powstania styczniowego. Ubranych bodajże na pomarańczowo. To niezła klamra historii.

  2. De mortuis aut bene, aut nihil. Bardziej dosadnie:de mortuis nil nisi bene. Disce puer latine, a zostaniesz dziennikarzem. Powiedzenie siega starożytnej Grecji i przez Rzym trafiło do Polski. Widziałem i Władysława Bartoszewskiego i Jana Kulczyka w akcji, ale to nie żaden powód, aby w taki dzień akurat mówić o ich błędach. Ciekawe, skąd wizja tych kolejek w epoce pełnej dostępności alkoholu, w kioskach o wdzięcznym szyfrze 24h? Nie sądzę, aby to była najlepsza droga do lewicy. Racej do lewizny.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…