Wydawać by się mogło, że mamy XXI wiek i że epidemia AIDS może być groźna w buszu, gdzie nie dotarła cywilizacja białych ludzi ze stetoskopami. Jednak do nas też najwyraźniej jeszcze nie zdążyła. Tak wynika z ostatniego, dość przerażającego raportu NIK. Liczba zakażonych wirusem HIV w ciągu ostatnich 6 lat wzrosła o ponad 50 proc. (z 4 do 8 tysięcy), co roku przybywa około 13 proc. nowych przypadków. Kontrola NIK w punktach konsultacyjno-diagnostycznych i prowadzących leczenie zbiegła się w czasie z ankietami Instytutu Badań Edukacyjnych. A te sprawiają, że opadają nie tylko ręce, ale i złudzenia co do minimum świadomości polskiej młodzieży. Ponad połowa 18-latków nie ma bladego pojęcia o chorobach przenoszonych drogą płciową, od rzeżączki i chlamydii, przez kiłę, aż po wirusa HIV. A to właśnie młodzi – jak zgodnie wskazują oba podmioty – znajdują się w grupie najwyższego ryzyka.

Jaki z tego wniosek? Leczyć, owszem, leczymy. Jak już musimy. I to za coraz grubsze pieniądze: na finansowanie Krajowego Programu Zapobiegania Zakażeniom HIV i Zwalczania AIDS w 2007 r. przeznaczono 89 mln zł, w roku ubiegłym – aż 278 mln. A wskaźniki zachorowań szybują w górę w zabójczym tempie. Szacuje się, że statystycznie 2-3 osoby każdego dnia dowiadują się o nosicielstwie. Tylko że wtedy jest już za późno. Profilaktyka leży. A przecież PONTON krzyczy o tym od lat.

Według badań IBE tylko 38 proc. ankietowanych dziewcząt i 51 proc. chłopców wiedziało, że chorobami przenoszonymi drogą płciową można zarazić się np. przez stosunek oralny i nie chroni przed tym prezerwatywa. Mało kto dowiedział się o tym na zajęciach z Wychowania do Życia w Rodzinie w liceum czy gimnazjum. Młodzi nie mieli również szansy dowiedzieć się tego z państwowych kampanii informacyjnych. Wiedza o tym, z czym wiąże się życie osoby żyjącej z HIV/AIDS to już w ogóle wiedza tajemna, owiana mgiełką genderu i unijnej rozpusty. To strefa tabu, wciąż jeszcze traktowana w kategoriach kary za grzech.

Wydaje się, że z uporem godnym maniaka kolejne ekipy rządzące usiłują światopoglądowo cofnąć Polskę do roku 966. Młodych, z obawy przed zepsuciem, skutecznie izoluje się od wszelkiej wiedzy o narkotykach, alkoholu, seksie i chorobach wenerycznych. Mają uczyć się udanego współżycia przez abstynencję do momentu pobłogosławienia przez księdza. Mają żyć zdrowiej, nie szczepiąc siebie i swoich dzieci. Mają nie popadać w uzależnienia, udając, że substancje uzależniające nie istnieją.

Na tym etapie  rozwoju, który osiągnęliśmy jako państwo i obywatele, HIV nie powinien w ogóle być problemem. Od zaspokojenia potrzeby realizacji konserwatywnej hipokryzji ważniejsze jest chyba, byśmy nauczyli się skutecznie walczyć ze śmiertelnymi zagrożeniami – zwłaszcza jeśli ludzkość wynalazła na nie lekarstwa już dawno temu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Bo na WDŻ nie uczą o chorobach wenerycznych. Z rzeczy pożytecznych jest trochę o dojrzewaniu. A tak to przeważnie o nieskuteczności jakiejkolwiek antykoncepcji i niebezpieczeństwie wynikającym z jej używanie (zaburzenia hormonalne, ciąża pozamaciczna, siedem plag egipskich i wizyta czterech jeźdźców apokalipsy) i o tym jak to trzeba z seksem czekać do ślubu, bo… bo tak.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…