Jeżeli czujecie się niedoinformowani w jakiejkolwiek kwestii dotyczącej zdrowia, to minister Radziwiłł was doinformuje. Tak was doinformuje, że poczujecie się chorzy.

Znajomi zza granicy podsyłają mi linki do filmików Ministerstwa Zdrowia z królikami i pytają, czy to skecz kabaretowy. Kiedy dowiadują się, że to oficjalne kampanie informacyjne polskiego resortu zdrowia w XXI wieku, i że wydano na nie grube miliony, już o nic nie pytają. Ale wiem, co sobie myślą.

Na początku było słowo króliki

Najpierw pękły 3 bańki. Jak wyliczono, za tę cenę ministerstwo spokojnie mogłoby sfinansować 540 procedur in vitro, co przełożyłoby się na urodzenie nowych 170 Polaków. Nie sądzę, aby efekt końcowy „króliczej” kampanii był choćby zbliżony do tej liczby. Cóż, minister Radziwiłł nie zrobił tu ewidentnie biznesu życia.

Nad treścią spotu nie będę się rozwodzić, gdyż królik jaki jest, każdy widzi. Ta „kontrowersyjna” według Konstantego Radziwiłła kampania, „którą opracowali specjaliści”, nie znalazła uznania ani za wielką wodą, ani na reszcie kontynentu.

Dziennikarze Associated Press, „Timesa”, „Independenta”, „Daily Mail”, Fox News, „Berliner Kuriera”, „USA Today”, „India Times”, „Guardiana”, a nawet „South China Morning Post” – otwierali oczy ze zdumienia. Bo jako żywo, przekaz ten przypomina ów szlachetny klasyk:

W dodatku rodzi się pytanie, który z polskich jurnych mężczyzn ruszyłby do „akcji” po obejrzeniu takiego spotu. Gdyby choć mógł utożsamić się z jakimś tam bykiem rozpłodowym, ale z byle królikiem? Strachajłą żrącym sałatę, który „wsadza gdzie popadnie” i ogólnie nie należy do szczególnie inteligentnych ssaków?

Przypomnijmy tylko dla formalności: minister Radziwiłł obraził w tej kampanii – zupełnie na poważnie – osoby borykające się z niepłodnością. Zafundował im szkodliwy i druzgocący coaching pt. „Zdrowo się odżywiaj, dużo ru…aj, nie pal, biegaj w parku – a będziesz uleczony”. Przypomina to szamańskie wykłady wszelkiego rodzaju speców od motywacji z gatunku „jeśli tylko chcesz – możesz wszystko”.

Króliki do końca roku straszyć będą również z plakatów i billboardów. „Nie skacz z kwiatka na kwiatek, bo dokicasz się do lekarza zamiast do króliczej rodziny” – głosi ich hasło. Minister zapomniał, że ludzkość wynalazła już prezerwatywę, więc w dzisiejszych czasach groźba złapania choroby przenoszonej drogą płciową nie powstrzyma przed przygodnym seksem nikogo zdeterminowanego. I znowu kasa poszła w błoto.

Jestem koniem, nie mogę ci pomóc

Człowiek-koń, a właściwie coach-koń to kolejny etap dzielenia się przez ministra wiedzą z internautami. Wiedzą tajemną, dodajmy, bo po wypełnieniu specjalnego (psycho)testu na stronie kampanii („Palisz papierosy?” – „Całe mnóstwo”; „Zdrowo się odżywiasz?” – „Ni chu chu”; „Uprawiasz aktywność fizyczną?” -„Leżenie na kanapie, czasem też na tapczanie”, „Dużo się stresujesz?” – „Och, jestem najbardziej zestresowaną osobą świata”) wyszło mi, że – EUREKA! Jestem w grupie ryzyka! Jakiego ryzyka, zapytacie.

Otóż poniżej wklejam dwa skriny, aby naświetlić ogrom przydatnych, nowych, zmieniających życie informacji, które ministerstwo przekazało obywatelom za jedyne 1,2 mln (odnotować należy, że 85 proc. kosztów pokryto ze środków Norweskiego Mechanizmu Finansowego na lata 2009-2014, resztę Radziwiłł wyłożył z kieszeni). Zważywszy na fakt, iż dowiadujemy się, że objawem nadciśnienia jest wysokie ciśnienie, nadal się, przyznacie, nie opyla.

 

W zakładce „szczegóły profilaktyki” ministerstwo przekierowuje na inne specjalistyczne strony, gdzie faktycznie można uzyskać fachowe info. Nie daje mi jednak spokoju kwestia, czy zbioru przydatnych linków nie dało się po prostu opublikować na Fejsie za darmoszkę.

„Dbaj o siebie i ciesz się końskim zdrowiem”? W kwestii konia, który przebrał się za coacha (albo na odwrót), wolałabym nie zabierać głosu. „Koń, który mówi”, jest przecież w polskiej polityce tylko jeden:

Ale poczekajcie jeszcze ze zgłoszeniem się do onkologa. Prawdziwego raka dostaniemy wszyscy wraz z nadejściem 2018.

Śluz, głupcze!

Tak! Dobrze się wam wydaje. W planach ministerstwa są kolejne inicjatywy mające zwiększyć dzietność. I tak – ministerstwo przewidziało (bagatela!) 300 tysięcy złotych (choć niektóre media informacyjne podają nawet kwotę 750 tys.) na stworzenie portalu, który przez internet wyliczy nam dni płodne na podstawie kalendarzyka małżeńskiego (od siebie pragnę dodać, że jest to moja ulubiona metoda antykoncepcji – gdyby nie ona, nie byłoby mnie na świecie).

Poniżej wklejam pierwszą stronę wyszukiwań internetowego kalkulatora dni płodnych z Google’a. Panie ministrze, nie ma potrzeby wynajdywania koła po raz drugi. Proszę mi przekazać te pieniądze, naprawdę zrobię z nich lepszy użytek.

„Narzędzie wyznaczy dni płodne, doradzi jak się odżywiać oraz poinformuje na temat ciekawostek z zakresu zdrowia prokreacyjnego. Bonusem ma być także możliwość zadania pytań ekspertom na czacie” – chwalił się resort w kwietniu… bo wówczas ogłosił się szumnie z zastąpieniem likwidacji in vitro całą kampanią „sprzyjającą dzietności”. Jednak w ferworze króliczych uciech najwyraźniej o stworzeniu strony z wirtualnym kalendarzykiem zapomniano, bo zainteresowane media zaktualizowały informację – i teraz e-kalendarzyk przewidziany ma być na rok przyszły. Radziwiłł zapowiada, że będzie on szumnym „finałem” kampanii o długouchych.

Na stronie ponoć będzie można znaleźć również ważne informacje na temat potencjalnych czynników, z powodu których Polki nie mogą zajść w ciąże. A są to – uwaga, uwaga: nałogowe palenie papierosów oraz stosowanie antykoncepcji. Uważam, że w ramach równouprawnienia nie powinno zabraknąć również informacji o luźnych męskich gaciach.

Czy też macie wrażenie, że o seksie i prokreacji więcej nauczył was pamiętny film Woody’ego Allena (zanim wydało się, jak ogromnym jest seksistą) niż kampanie Konstantego Radziwiłła? Chyba zarówno sam minister, jak i pracownicy agencji reklamowych, które zatrudnia, powinni udać się na zbiorowe korepetycje przynajmniej do Anji Rubik.

Jest jednak dla ministra Radziwiłła pewna pociecha. Poprzednikom też nie wychodziło to szczególnie przekonujaco. We wrześniu 2015 (wnioskuję zatem, że działo się to jeszcze za kadencji Bartosza Arłukowicza) wystartowała kampania „Jak działa zdrowy człowiek” z tańczącymi organami (na pierwszy ogień – mózg!) w roli głównej. Pod koniec mojego tekstu pragnęłabym zadedykować obecnemu szefowi służby zdrowia obrazek ilustrujący tamtą kampanię. Pozostaję z szacunkiem.

fot, mz.gov.pl

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. ale debilizmy!
    lepiej by było tę górę szmalu przepić, byłoby i fajniej, i przemysł rodzimy by się podreperował, a i prokreacja by podskoczyła, może raczej w sektorze niższej jakości intelektualnej, ale to wszak wyborcy PiSuru

    1. Równie dobrze, zamiast królików możnaby wstawić lemingi…
      Tak samo wysokiego umysłowego sortu jak ty, fanie M. Thatcher…

  2. @”„Nie skacz z kwiatka na kwiatek, bo dokicasz się do lekarza zamiast do króliczej rodziny””
    Uchodzący za reprezentanta ultrakonserwatywnej prawicy minister puszcza publicznego trola, w którym odradza seryjną monogamię, bo można przegapić szansę na seks grupowy w ekskluzywnej rodzinie. I to jeszcze trola na tyle wyrafinowanego, że zawsze może powiedzieć, iż zbieżność z rezydencją króliczków playboya jest przypadkowa i w ogóle coś innego miał na myśli.

    Trzeba przyznać, że jest to na swój sposób wyrafinowane. Obsługuje jednocześnie dewotów oraz niegrzecznych seksistowskich chłopczyków.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…