Ruch prezydenta-elekta może wywołać poważne konsekwencje na linii USA-Chiny. Pekin uważa Tajwan za swoją zbuntowaną prowincję i nie uznaje państwowości regionu ani rządów prezydent Tsai Ing-wen.

Tsai Ing-wen, prezydent Tajwanu/wikimedia commons
Tsai Ing-wen, prezydent Tajwanu/wikimedia commons

Stosunki dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych i Tajwanu zostały zerwane w 1972 roku przez Waszyngton. Było to skutkiem podróży ówczesnego prezydenta Richarda Nixona do Chin i wyraźnego zwrotu w relacjach pomiędzy tymi krajami, za które zapłaciło m.in. Tajpej. W chwili obecnej państwowość Tajwanu uznaje tylko 21 państw członkowskich ONZ. W Europie jest to wyłącznie Watykan, poza tym – głównie państwa Oceanii, Karaibów i Ameryki Środkowej, wszystkie pozbawione większego wpływu na światową politykę.

Sama rozmowa Trumpa z Tsai Ing-wen była raczej kurtuazyjna – według doniesień prezydentka Tajwanu pogratulowała milionerowi zwycięstwa w wyborach, a on odwdzięczył jej się tym samym (wybory prezydenckie na Tajwanie odbyły się w styczniu br.). Chiny starają się bagatelizować fakt, że rozmowa się odbyła. – To tylko sztuczka ze strony Tajwanu – mówił Wang Yi, minister spraw zagranicznych. Jednocześnie w jednym z wywiadów wyraził nadzieję, że nie jest to oznaka podważania przez USA polityki „jednych Chin” (oficjalna nazwa Tajwanu brzmi „Republika Chin”, używanie jej oznaczałoby, że są więcej niż jedne Chiny). – Nie chcemy żadnych trudności na linii Chiny-USA – dodał Wang. Dużo ostrzejsze komentarze znalazły się w kontrolowanym przez rząd w Pekinie brukowcu „Global Times”. – To oznacza, że model relacji chińsko-amerykańskich oraz cały porządek międzynarodowy zostaną wywrócone na drugą stronę – napisał dziennik.

Analitycy podejrzewają, że gest w kierunku Tajwanu jest wywołany działaniem Petera Navarro, ekonomisty o skrajnie antychińskich poglądach. Już w kampanii Trump ostro grał przeciw Pekinowi, nazywając politykę gospodarczą Chin „gwałtem na Ameryce”, zaś Navarro jednoznacznie wspierał jego pozycje. Obydwaj bezpardonowo krytykowali „spolegliwą” politykę Obamy na tym odcinku.

Rozmowa Tsai Ing-wen i Trumpa miała być może znaczenie dyplomatyczne – jest to gest, na który poprzedni prezydent USA prawdopodobnie by się nie zdecydował. Jednak jasne jest, że stosunki USA-Chiny są napięte od wielu miesięcy. Na długo zanim Donald Trump stał się kandydatem Republikanów na prezydenta USA, po Morzu Południowochińskim, które Pekin uważa za swoje wody terytorialne, a USA i większość świata nie uznają tych roszczeń, w pobliżu chińskiej bazy wojskowej pływały uzbrojone w głowice nuklearne amerykańskie łodzie podwodne. Nieprzypadkowa była także wizyta Baracka Obamy w sojuszniczych krajach regionu oraz zmiana interpretacji japońskiej konstytucji, zgodnie z którą Tokio – największy przyjaciel Waszyngtonu w Azji – będzie mogło brać udział w konfliktach zbrojnych poza swoimi granicami i utrzymywać zawodową armię. Poza tym – jak słusznie zauważył Trump – USA sprzedają Tajwanowi broń wartą miliardy dolarów.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Gdy amerykańce utracą największy rezerwat taniej siły roboczej (Chiny) ich gospodarka padnie na pysk, a gdy CHRl zażąda spłaty długów to w tym momencie nastąpi spektakularny upadek USA. Coś mi się zdaje że trumpek będzie właśnie dla USA tym kim dla ZSRR był garbaty.

    1. Rosja nigdy nie była głównym zagrożeniem dla USA. Jeśli już to politycznym np. odmienne głosowania w ONZ. Chiny zagrażają USA ekonomicznie. To USA boli bardziej. Tym bardziej, że zamiast stać się kolonią, która będzie montować amerykańskie wynalazki, Chiny tworzą teraz własne. Wszystkie te TTIP, TTP i CETY głównie są wymierzone w Chiny.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Koalicji Lewicy może grozić rozpad. Jest kłótnia o „jedynkę” do PE

W cieniu politycznej burzy, koalicja Lewicy staje w obliczu niepewnej przyszłości. Wzrasta…