Rola, jaką pełniła Beata Szydło w schemacie władzy stworzonym przez Jarosława Kaczyńskiego była odbiciem sytuacji milionów kobiet w patriarchalnym polskim społeczeństwie. Przeciążona obowiązkami na kilku frontach, działająca pod ogromną presją, zmuszona do gaszenia pożarów wywołanych przez niesfornych mężczyzn, a jednocześnie podporządkowana poleceniom mężczyzny-zwierzchnika. Była kimś w rodzaju kierowniczki bezpośrednio podlegającej pod wymagającego i despotycznego prezesa. Trudno wyobrazić sobie bardziej niewdzięczną rolę w strukturze „dobrej zmiany”. To Szydło dostawała za każdym razem, gdy wypowiedzi Macierewicza narażały na szwank reputację Polski na szczeblu międzynarodowym. To ona była wzywana na Nowogrodzką, kiedy na ulicach pojawiły się tłumy zbuntowanych kobiet. To wreszcie jej grozić będzie w przyszłości Trybunał Stanu za występki przeciwko praworządności i porządkowi konstytucyjnemu.

Premierowanie rozpoczęła w glorii szefowej znakomicie przeprowadzonej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. To w dużej mierze Beata Szydło punktowała, powalała na łopatki i ostatecznie dobiła chwiejącego się w ringu Bronisława Komorowskiego. Przekazując tekę szefowej rządu Jarosław Kaczyński wymagał wobec niej przede wszystkich dwóch rzeczy: wierności i skuteczności. Z pierwszego wywiązała się bez żadnego uchybienia. Była w stanie znieść największe upokorzenia, jak choćby komentarze prezesa dotyczące jej pracy czy słynne marcowe Waterloo podczas wyborów szefa Rady Europejskiej. Z biegiem kadencji na jej twarzy coraz rzadziej pojawiał się uśmiech, a nawet jeśli, był to raczej wymuszony nerwowy grymas. Zaciśnięte usta stały się nieusuwalną cechą wizerunkową premier Beaty Szydło.

Pierwszym symptomem osłabienia jej pozycji była dymisja Pawła Szałamachy. Minister finansów był faktycznie odpowiedzialny za kompletny bałagan w finansach publicznych i nieumiejętność realizacji podstawowego celu – uszczelnienia systemu podatkowego. Był jednak również człowiekiem Szydło, a jego odejście nie było autonomiczną decyzją premier, a efektem wzrostu wpływów Mateusza Morawieckiego, który zresztą przyszedł na miejsce Szałamachy i trzeba przyznać, że zrobił co trzeba. To jednak nie on, a Beata Szydło zostanie zapamiętana jako premier bezprecedensowego wzrostu dochodów obywateli z dolnych szczebli drabiny społecznej. Największy sukces, z którym była, jest i będzie kojarzona to program „Rodzina 500+”. Tego wyczynu nie będą w stanie przyćmić najlepsze power pointy Morawieckiego i najbardziej brawurowe planu narodowego rozwoju. Bo największy transfer socjalny w historii III RP odczuli właśnie ci, którzy po 1989 roku ze strony państwa mogli się spodziewać co najwyżej egzekucji komorniczej. To jednak było za mało, by dotrwać do końca kadencji. O tym, że dni Beaty Szydło są policzone, społeczeństwo dowiedziało się podczas lipcowej konwencji PiS w Przysusze. Podczas gdy Mateusz Morawiecki brylował na mównicy, ona siedziała z grobową miną obok prezesa, który nie pozwolił na jej wystąpienie. Jadwiga Staniszkis napisała kiedyś, że „Prezes Kaczyński nie ufa osobom nieupokorzonym przez siebie”. Szydło musiała wielokrotnie zapłacić tę cenę podczas tych dwóch lat.

Beata Szydło była momentami samotną wychowawczynią na kolonii młodzieży z domów poprawczych. Nie była w stanie zapanować nad szaleństwem Macierewicza, antyprezydenckimi podjazdami Zbigniewa Ziobry czy strasznymi decyzjami pędzącego na toruńskim wietrze Jana Szyszki. Nie reagowała, bo reagować nie mogła, kiedy Mariusz Błaszczak, jako pierwszy w historii tego kraju minister spraw wewnętrznych otwarcie stanął po stronie nacjobandytów – sprawców odwetowych linczów na pracownikach barów z kebabem. Bezradność decyzyjna w połączeniu z przygniatającym kalibrem oczekiwań sprawiała, że praca premiera stawała się dla niej coraz trudniejsza do psychicznego zniesienia. Od jesieni mówiło się, że Beata Szydło sama chce odejść. Nieznana pozostała jedynie odpowiedź na pytanie: kto po niej?

I nastał czas Mateusza Morawieckiego. Były bankier okazał się pilnym uczniem politycznego rzemiosła. Nie mając żadnego doświadczenia w rozgrywkach na poziomie władzy, wykorzystał to, w czym wiedział, że jest dobry – umiejętność kierowania. Sprawnie zarządzając de facto dwoma resortami zintegrowanymi pod szyldem Ministerstwa Rozwoju udowodnił prezesowi, że jest dobrym kandydatem na stanowisko głównodowodzącego programem reform. Wielkich zmian nie należy oczekiwać. Kolejnych programów socjalnych raczej nie będzie. Zwolennik dyscypliny fiskalnej nie zamierza nadwyrężać finansów publicznych. Obecne transfery i projekty zostaną jednak utrzymane i będą realizowane, bo tego oczekują wyborcy. Co w takim razie ulegnie zmianie? Premier Morawiecki będzie w większym stopniu samodzielny. Oczywiście zakres jego władzy będzie nadal ograniczony przez Kaczyńskiego, jednak zarówno Ziobro, jak i Macierewicz będą zmuszeni liczyć się z jego zdaniem. Zadaniem Morawieckiego jest też poprawa wizerunku kraju na poziomie międzynarodowym.

W doniesieniach prasowych na temat odejścia Beaty Szydło praktycznie nieobecne było jedno nazwisko – Andrzej Duda. To właśnie prezydent powinien przyjąć dymisję szefowej rządu. Ale nie w tym kraju, nie w 2017 roku. Tutaj wszystkie decyzje zapadają w ponurym pawilonie na Nowogrodzkiej.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Nie wiem jak inni czytelnicy ale ja na lewicowych serwisach spodziewam się krytyki prawicowo-konserwatywnych rządów. Ta niespodziewana „miłość” lewicy do Szydło to taki sam paradoks jak ateiści zakochani w papieżu Franciszku.

    1. tu nie chodzi o krytkę dla samej krytyki tylko o krytykowanie złych zachowań bez względu na przynależność kulturę czy religię , czy zrozumiała ?

    2. Do sru:
      Przez takie właśnie podejście lewica w Polsce nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość i mieć nie będzie, jeszcze długo a szkoda.

  2. Morawiecki będzie taki sam. Można się jedynie spodziewać większych zysków dla PSiarstwa. Oczywiście kosztem państwa.

  3. No już weź pan przestań żałować tej Szydło. W końcu dokładnie na taką rolę sama się godziła. Trudno przypuszczać, żeby nie wiedziała, co to znaczy być malowanym premierem w rządzie PiS, gdzie wszystkie decyzje podejmuje i tak Kaczyński.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…