To było 11 września. Samoloty porwane przez zamachowców gotowych na wszystko nadleciały nad serce wielkiego miasta. Wkrótce wszyscy słyszeli eksplozje, fasady symbolicznych budynków leciały w powietrze, przerażeni ocaleni uciekali w pyle wybuchów. A media transmitowały to wszystko na żywo.
Nowy Jork w 2001? Nie, Santiago, stolica Chile, 11 września 1973 r. Zamach stanu na zamówienie Stanów Zjednoczonych przeprowadzony przez generała Pinocheta przeciw socjaliście, demokratycznie wybranemu prezydentowi Salvadorowi Allende i bombardowanie pałacu prezydenckiego przez lotnictwo kierowane przez zdrajców. Tysiące zabitych i początek władzy faszystowskiej junty. Terror rozciągnięty na lata – pomordowani, „zaginięci”, więzieni, torturowani, wygnani… złowieszczy triumf Waszyngtonu był pełny.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon wydał rozkaz zmiany władzy w Chile już 15 września 1970 r., w 6 dni po wyborze senatora Allende na prezydenta, ale pierwsze próby spaliły na panewce. Amerykanie, przyzwyczajeni, że w Ameryce Łacińskiej traktowanej już od XIX w. jako podległe terytorium „bananowych republik”, zamachy stanu wykonywali „na telefon”, musieli czekać aż 3 lata, by dopiąć swego. Np. w tym samym roku 1973 zmienili przemocą władzę w Urugwaju (80 tys. ludzi osadzonych w więzieniach), ale był to zamach stanu „seryjny”, rutynowy, w którym stały, waszyngtoński wybór między skrajną prawicą a faszystami zależał jedynie od stopnia podporządkowania interesom Stanów Zjednoczonych. Chile było absolutnym wyjątkiem, bo była tam demokracja, która niespodziewanie wyłoniła anty-oligarchiczne, lewicowe rządy.
Noam Chomsky zdziwił się kiedyś dostrzegając , że niektórzy dysydenci z europejskich krajów socjalistycznych widzą „imperializm radziecki”, a nie mają najmniejszego pojęcia o tym, co wyrabiała Ameryka w podległych jej krajach Ameryki Łacińskiej, jak skrajnie upodlała i wyzyskiwała całe narody, jak instrumentalnie traktowała wszelką lokalną władzę polityczną.
11 września to ciągle aktualna pamiątka owej chamskiej, chciwej mordy Ameryki, skrzętnie ukrytej za zmieniającymi się maskami jej propagandy.