Włodarze największych miast w Polsce lubią przedstawiać się jako demokraci i zwolennicy dialogu. Tworzą wokół siebie wizerunek samorządowców będących blisko ludzi. W przypadku Rafała Trzaskowskiego elementem tej kreacji jest także rzekoma otwartość oraz postępowość.
Tyle, jeśli chodzi o wizerunek oraz jego podtrzymywanie przez liberalne media. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Poznać ją można na przykład starając się przedstawić postulaty społeczne warszawskiemu samorządowi. W ostatni czwartek z rzeczywistością zderzyli się podczas sesji budżetowej Rady Warszawy związkowcy z warszawskich szkół i pracownicy kultury, domagający się lepszych warunków zatrudnienia, a także lokatorzy postulujący rozwój zasobu komunalnego oraz obniżenie czynszów.
Postulatów było więcej, lecz nie one są tu najważniejsze, lecz prowadzenie dialogu społecznego przez liberalne władze miasta. Uczestnictwo w sesji rady miasta stołecznego Warszawy jest zajęciem dla osób cierpliwych. Obrady zwyczajowo rozpoczynają się z opóźnieniem i toczą się z licznymi przerwami. Punktualność nie należy do mocnych stron radnych. Osoby zainteresowane poszczególnymi punktami obrad muszą albo czekać na nie godzinami, albo liczyć na łut szczęścia, iż zdążą pojawić się w odpowiednim momencie. Możliwość zabrania głosu przez przedstawicieli strony społecznej została mocno ograniczona. Wprawdzie regulamin tego nie zakazuje, lecz zwykle nie są dopuszczani do głosu w konkretnych punktach obrad. Tak było podczas czwartkowej sesji Rady, gdy przewodnicząca oświadczyła, że przedstawienie uwag do budżetu miasta przez związkowców i lokatorów byłoby „niebezpiecznym precedensem”. Propozycją dla strony społecznej jest przemawianie pod koniec obrad w punkcie „wolne wnioski”. Jest to najmniej ważny element programu. Wielokrotnie okazywało się, że przed jego rozpoczęciem radni rozchodzili się, więc sesja dobiegała końca, a strona społeczna była pozbawiana możliwości wystąpienia.
Podczas czwartkowej sesji Rady budżet miasta na rok 2024 prezentował Rafał Trzaskowski. To jeden z nielicznych przypadków, gdy mieszkańcy mogą zobaczyć prezydenta miasta „na żywo”. Rafał Trzaskowski oburzał się, iż przybyli lokatorzy i związkowcy zakłócają jego wystąpienie. Procedura „dialogu” ma bowiem również ten cel aby propagandowo przeciwstawiać „cywilizowanych” przedstawicieli ratusza, „rozwrzeszczanym” protestującym. Ci dowiedzieli się, że przecież mogli zwrócić się do komisji budżetowej Rady. Problem polega na tym, że do wzięcia udziału w komisji niezbędna jest wiedza kiedy i gdzie się ona odbywa, a jest to informacja przez Radę zazdrośnie strzeżona. Nawet pojawienie się przedstawicieli organizacji społecznych na komisji nie dałoby im nic ponad kilkuminutowe przedstawienie postulatów. Radni nie muszą bowiem podjąć negocjacji ani rozmów.
Prezydent Rafał Trzaskowski okazał się wyrozumiały wobec „motłochu”. Zaproponował godzinę swojego cennego czasu w kolejnym tygodniu, aby omówić wszystkie postulaty i przeprowadzić dialog. Nie wiedział nawet, czego miałby on dokładnie dotyczyć. Ofertę prezydenta skrzętnie odnotowała „Gazeta Stołeczna”, oczywiście bez podania, że dotyczyła godzinnej pogawędki. Zapewne o to chodziło Trzaskowskiemu.
Po odrzuceniu propozycji przez protestujących, gdy kontynuowali zakłócanie wystąpienia, prezydent Warszawy stwierdził, że miał już do czynienia z przeszkadzającymi w jego przemowach, po czym uciekł z mównicy, a przewodnicząca Rady ogłosiła kolejną przerwę.
Tak wygląda „dialog” w wydaniu liberalnych władz Warszawy głoszących, że są otwarte na współpracę z organizacjami pozarządowymi oraz mieszkańcami. Najwyraźniej związkowcy oraz lokatorzy nie należą do właściwych grup „społeczeństwa obywatelskiego”.