W prowadzonej przez Lekarzy bez Granic i Czerwony Krzyż placówce znajdował się ostatni oddział pediatryczny w części miasta, kontrolowanej przez rebeliantów. Zginęło co najmniej 14 osób, w tym pacjenci i lekarze specjaliści.
– Lekarze bez Granic ostro potępiają fakt, że placówka medyczna po raz kolejny stała się celem nalotów bombowych – mówi Muskilda Zancada, szefowa MSF na Syrię. – Ten atak zniszczył jeden z najważniejszych szpitali w Aleppo, wyposażony w ostatni w mieście oddział pediatryczny i izbę przyjęć.
– Ostatni atak na szpital w Aleppo to bardzo smutne wydarzenie, skutek działań, których nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Niestety, to nie pierwszy nalot na ośrodek medyczny – konstatuje z kolei Marianne Gasser z Międzynarodowego Komitetu Syryjskiego Czerwonego Krzyża. – Apelujemy do wszystkich stron konfliktu, żeby oszczędzać ludność cywilną. Żeby nie brać za cel działań wojskowych szpitali, nie stosować rodzajów broni, które powodują rozległe szkody. W przeciwnym wypadku kryzys humanitarny, z którym już teraz mamy do czynienia w Aleppo, będzie się pogłębiał.
Ani jedna ani druga organizacja nie wskazuje na sprawców nalotu, jednak nad największym miastem Syrii, pełniącym kiedyś funkcję komercyjnej stolicy kraju, latają niemal wyłącznie rządowe samoloty. Zarówno na terytorium kontrolowanym przez rebeliantów, stanowiącym znaczną większość miasta, jak i po stronie rządowej giną cywile, jednak relacje na temat dotychczasowej liczby ofiar są rozbieżne i niepełne. Wiadomo, że intensywne walki trwają od weekendu, szpital został zbombardowany wczoraj. Lekarze bez Granic w każdym kraju, w którym działają, podają wszystkim stronom konfliktu współrzędne geograficzne swoich placówek. Zrezygnowali z tego wobec syryjskich i rosyjskich sił, ponieważ wojska koalicji proasadowej umyślnie celowały w szpitale, traktując je jako nielegalne ośrodki militarne.
– W ciągu ostatnich 24-48 godzin doszło do katastrofalnego załamania sytuacji – mówi Jan Egeland, który przewodzi grupie zadaniowej ONZ, odpowiedzialnej za dostarczanie do miasta żywności, wody i leków. Jak twierdzi, świadczenie podstawowej pomocy humanitarnej staje się niemożliwe. – Od najbliższych dni i tego, co się wydarzy, zależy życie milionów ludzi – twierdzi Egeland. Mieszkańcy miasta próbują wyżywić się na własną rękę – w ogrodach i na dachach powstały dziesiątki ogródków warzywnych, jednak brakuje wody, żeby podlewać te minifarmy.
– Mieszkańcy Aleppo chcą żyć tak normalnie, jak się da – mówi Bara Abu Saleh, rady miejski, z którym udało się porozmawiać brytyjskiemu „The Guardian”. – Ci, którzy tu zostali, którzy nie uciekli, są zdeterminowani, żeby zostać na miejscu, u siebie – tłumaczy. – Kiedyś patrzyliśmy na to, co się dzieje w Gazie i zastanawialiśmy się „jak oni mogą tak żyć?”. Teraz już wiemy.