Czym jest kontrrewolucja? To zapobieżenie rewolucji lub jej stłumienie, a po jej zwycięstwie to walka o przywrócenie dawnego porządku. Jeśli po 1945 r. w naszym kraju dokonała się faktycznie rewolucja – w wymiarze politycznym, cywilizacyjnym i kulturowym – to po 1980 roku, a na pewno po 1989 mamy do czynienia z kontrrewolucją.
40 lat temu 1980 roku rozpoczęło się gorące lato w Polsce Ludowej, rozpoczynające długi upadek systemu, jaki trwał w Europie od 35 lat. I, o czym niechętnie mówią dzisiejsi „demokraci” i antykomuniści, na transparentach strajkującej klasy robotniczej i inteligencji pracującej miast i wsi widniało hasło „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Chciałoby się dziś zanucić – stąd ten tytuł – piosenkę z popularnego w PRL serialu TV „Czterdziestolatek”. Co zostało z mitu „Solidarności”, która wyłoniła się z tych protestów? Co dziś – gdy mit „panny S” jest w wieku inż. Karwowskiego z wspomnianego serialu – pozostało z tamtych nadziei i powszechnej euforii?
Nie ma socjalizmu. Rządzi układ wypisz-wymaluj z II RP: z jednej strony neo-sanacja, z drugiej neo-anty-sanacja ze wszystkimi swoimi przypadłościami przedwrześniowymi. Dziś trudno w naszym kraju mówić o typowej, wedle ówczesnych kategorii, klasie robotniczej. Inne warunki, inne czasy, inne doświadczenia i sytuacja na świecie. Pozostali pracownicy najemni i prekariusze, rozproszeni, bez świadomości klasowej i poczucia, że to ich praca decyduje o gospodarczych wynikach.
Mityczną, drewnianą tablicę z 21 postulatami, wywieszoną wtedy na bramie Stoczni Gdańskiej noszącej imię Włodzimierza Lenina odesłano do muzeum. I to jest kolejny symbol, choć usta klonów politycznych powstałych z tamtego zrywu pełne są „Solidarności” i solidarności. Nikt lub prawie nikt nie pamięta tamtych postulatów. Nawet gdy dwukrotnie rządziła tzw. „lewica postkomunistyczna” kult rynku w wersji laissez-faire, prywatyzacji, indywidualizmu i egoizmu był zachowany. Co tzw. obóz posierpniowy zrobił z owym mitem, który go wykreował i dał mu absolutną władzę doczesną i duchową? Ze słynnych 21 postulatów zrealizowano jedynie pełne poddanie państwa Kościołowi i jego doktrynie (chodziło o msze w środkach masowej komunikacji). Aż śmiech bierze, ile z tych haseł mogliby i dziś zapisać na sztandarach strajkujący pracownicy najemni, wykluczeni, eksmitowani, ograbiani i prześladowani. Ale zglajchszaltowana intelektualnie i politycznie „lewica” po-PRL-owska sama popełniła seppuku, zabiegając serwilistycznie o akceptację liberalnego, kształtującego opinię publiczną, post-solidarnościowego mainstreamu. Depcząc swoją tożsamość i lewicowe wartości, które z PRL-em muszą być kojarzone bezwzględnie. Przy wszystkich zastrzeżeniach do tamtego systemu.
Zatrzymajmy się na pierwszym, sztandarowym punkcie z drewnianych tabli. Niezależność związków zawodowych. Zdobyliśmy ją? Chyba uczciwiej byłoby powiedzieć, że zabiliśmy samą ideę ruchu zawodowego, bo uzwiązkowienie w Polsce jest na minimalnym poziomie, a działacze z wielkich central związkowych są po prostu „Genosse der Bosse”, towarzyszami korporacyjnych bossów i właścicieli kapitału.
Jakie wolności stanowiące wtedy, przed 40 laty podstawę walki o demokrację, dziś są spełnione? Mieliśmy już więźniów politycznych, ostatnio Piskorskiego, który spędził w areszcie 3 lata bez formalnego oskarżenia. Czytelna i cywilizowana jurysprudencja? Mamy areszty wydobywcze, przewlekłość procesów sadowych, powolne i systematyczne upolitycznianie Trybunału Konstytucyjnego, które w czasach PiS-u osiągnęło apogeum i spowodowało, że Polska nie może być zaliczana do grona państw prawa. Wolność słowa – teoretycznie jest, ale np. absolutnie niecywilizowany art. 196 kk. (dot. tzw. obrazy uczuć religijnych) jest skandalem funkcjonującym w polskim prawie od ponad 20 lat będącym jednocześnie ukrytą cenzurą. A źle pojęta autocenzura, blokowanie samodzielnego myślenia, codzienność mediów głównego nurtu, jest de facto czymś gorszym i etycznie bardziej korumpującym niż istnienie Urzędu z ul. Mysiej w czasach PRL.
O staczaniu się Polski w odmęty państwa wyznaniowego z dominującą pozycją katolickiej hierarchii i takiej też symboliki w życiu publicznym, o daninach państwa na rzecz jednej tylko instytucji religijnej nawet szkoda pisać. Dwa symbole i zarazem największe mity czterdziestolecia „Solidarności” – Jan Paweł II i Lech Wałęsa – spadły z cokołów i rozbiły się pod prawdą o korupcji, pedofilii, agenturalności, manipulowaniu ludźmi, fałszu ideami, które okazały się przychylnym dla nielicznych, a okrutnymi dla wielu. Polskie elity wolą jednak ich czcić. I tak projekt pn. III RP powstały na gruncie tamtego gorącego lata i późniejszego o 9 lat Okrągłego Stołu został domknięty. Rządy Prawa i Sprawiedliwości do spółki z Andrzejem Dudą oraz młodymi wilczkami machającymi ”ideą panny S” jako atrapą kończą wszelkie poważne debaty w tej mierze. To wisienka na torcie całego okresu tzw. transformacji ustrojowej. To samo można – tylko z dodaniem kpiny i groteski – stwierdzić o propozycji idącej dziś z obozu Koalicji Obywatelskiej, powstałej na gruzach KOD-u i popierającej w ostatnich wyborach Rafała Trzaskowskiego, mającej stworzyć neo-Solidarność. Miała to by być struktura na gruncie totalnego anty-Pis-u, tak jak „Solidarność” 40 lat temu stała się anty-PRL-em (co dziś jasno widać), ze wszystkimi szkodliwymi i toksycznymi przesłaniami. Zwłaszcza w sferze socjalnej, bezpieczeństwa personalnego i przewidywalności. Krótko mówiąc – skokiem na główkę do pustego basenu.
Karol Modzelewski, legenda „Solidarności” w jednym z wywiadów stwierdził, iż „Za kapitalizm nie siedziałbym nie tylko 8,5 roku, ale nawet miesiąc, tygodnia, jednego dnia. Nie warto”. Po czterdziestu latach możemy już chyba odpowiedzieć sobie uczciwie – miał rację?