Bąkiewicz i spółka zapowiadali przejazd przez Warszawę kawalkady samochodów i spokojny przebieg demonstracji. Wyszło jak zwykle. Do stolicy zjechały tabuny agresywnych nacjonalistów i prawicowych kibiców. Święto Niepodległości celebrowali, demolując przestrzeń publiczną swojej ojczyzny. Doszło do kilku naprawdę niebezpiecznych sytuacji. Organizatorzy marszu próbują teraz obrócić kota ogonem – kłamią jak najęci, zwalają winę na wyimaginowanych wrogów i wyrzekają się wszelkiej odpowiedzialności. Przedstawiamy  osiem wydarzeń, które mają na sumieniu i z których powinni zostać rozliczeni.

1. Marsz mimo zakazu

Legalnie maszerować nie mogli, bo prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wydał zakaz. Odwołali się do sądu, jednak ten utrzymał decyzję miasta w mocy. Nie pomogło zaskarżenie do wyższej instancji, sąd wziął pod uwagę zalecenie służb sanitarnych i ostatnia nadzieja zgasła. Bąkiewicz z kolegami postanowili przycwaniaczyć. Ogłosili zjazd samochodów i motocykli. Kawalkada miała ruszyć z Ronda Dmowskiego, przez Aleje Jerozolimskiego, Most Poniatowskiego, zakręcić pod Stadionem Narodowym i wrócić z powrotem do centrum. Doskonale wiedzieli, że do stolicy wybierają się grupy prawicowych bojówkarzy z całej Polski, a więc szukali sposobu na wykręcenie się od odpowiedzialności prawnej.  Mieliśmy do czynienia z farsą i jawną kpiną z obowiązującego prawa – Bąkiewicz, Bosak i Winnicki przemawiali na nielegalnym zgromadzeniu i publikowali z niego relacje na swoich kanałach propagandowych. „Jeśli chcemy zwyciężyć, musimy być rycerzami. Mówię szczególnie do kibiców, bo macie zasady. To wy dziś możecie podnieść ten naród z gruzów i uchronić nas przed nihilizmem, który idzie z Zachodu” – takimi słowami powitał zgromadzonych prezes Marszu Niepodległości. Natenczas zebrani ochoczo wzięli się do demonstrowania owych zasad i w działaniu.

Gdyby polskie państwo było poważne, Bąkiewicz zostałby pociągnięty do odpowiedzialności za zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia, zniszczenie mienia publicznego i stworzenie niebezpieczeństwa epidemicznego. Czy jednak państwu polskiemu wystarczy odwagi, by postawić herszta ulicznego nacjonalizmu przed sądem?

2. Napierdalanka z policją

Nacjonalistyczne bojówki i prawicowi kibice przyjechali na rozróbę. Pojawiły się ekipy z Poznania, Gdańska, Częstochowy, Tczewa, Białegostoku, Łodzi, Sosnowca, Krakowa i wielu innych miast. Do pierwszego ataku na kordon policji doszło już na Rondzie Dmowskiego. W kierunku funkcjonariuszy poleciały kamienie, race i butelki. Tam też mundurowi dokonali pierwszych zatrzymań. Do końca dnia liczba zwiezionych na „dołki” przekroczyła 500 osób. Takiego bandytyzmu nie wiedzieliśmy na ulicach Warszawy od 2013 roku, kiedy rządziła jeszcze Platforma Obywatelska, a Marszom Niepodległości towarzyszyła zmasowana demolka stolicy i bijatyki z policją. Kolejnym polem bitwy było rondo de Gaulle’a, gdzie podopieczni Bąkiewicza najpierw próbowali sforsować wejście do Empiku, a następnie zaatakowali policjantów odgradzających zdziczały tłum od normalnych ludzi, przyglądających się z przerażeniem chuligańskim wybrykom. Zamaskowani mężczyźni wyrywali kosze na śmieci, płyty chodnikowe i elementy bruku. W stronę policjantów leciał dosłownie grad przedmiotów. – Nie przypominam sobie tego typu sytuacji, kiedy tłum tak agresywnie napierał na policjantów, kiedy rzucane było tyle kamieni, rac – powiedział po marszu rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak. 35 funkcjonariuszy zostało rannych.

Członkowie Straży Niepodległości przebywali w alternatywnej rzeczywistości. Pokrzykiwali coś o „policyjnej prowokacji” i nie wykazywali szczególnej chęci do wykonywania swoich obowiązków. Grupy agresorów przechodziły przez ich kolumny z dziecinną łatwością. Po stronie bandytów stawali też nieliczni tego dnia „normalsi”, który zdecydowali się wziąć udział w marszu. Kiedy policjanci reagowali na przemoc, obrzucali ich wyzwiskami. Po zakończeniu „świętowania niepodległości”, Bąkiewicz wybrał się w tournée po stacjach telewizyjnych, gdzie przekonywał, że to antifa (o tym w kolejnym punkcie) i policja prowokowały. W opinii KSP, zachowanie przedstawicieli Marszu Niepodległości mówiących o „policyjnych prowokacjach” to przykład skrajnego fałszu i nieodpowiedzialności. „Takie wystąpienia służą wyłącznie zaognianiu konfliktowych sytuacji i podburzaniu chuliganów atakujących funkcjonariuszy” – czytamy na Twitterze Polskiej Policji.

3. Dziura w twarzy 74-letniego fotoreportera

Nacjonaliści i kibole w bijatykach z policją odnajdywali się świetnie. Ekscytacja, obsceniczne gesty, bojowe ryki. Nie przejmowali się innymi ludźmi, którzy nie chcieli uczestniczyć w bijatykach. Tomasz Gutry fotografował w życiu kilkaset demonstracji, w tym protesty społeczne w latach osiemdziesiątych. Również te, na których dochodziło do ostrych starć. Nigdy nie stała mu się poważna krzywda. Aż do 11 listopada 2020 roku. Rozpętane przez uczestników marszu piekło doprowadziło do momentu, w którym policjanci otrzymali rozkaz strzelania do tłumu z broni gładkolufowej. Robili to na tyle niezręcznie, że kule dosięgnęły dziennikarzy. Byłem jednym z tych, którzy oberwali. Szczęśliwie – w plecy. Tomasz Gutry miał mniej szczęścia. Dostał w twarz, kula została w policzku. Stał zakrwawiony na ulicy. Karetka zabrała go do szpitala. Blizna zostanie do końca życia.

4. Blokowanie przejazdu karetek pogotowia

„Korytarz życia” dla nadjeżdżającej karetki to zwyczaj, którego w Polsce chyba jeszcze nikt nie kontestował. Aż do wczoraj. Uczestnicy Marszu Niepodległości nie kwapili się, by zrobić przestrzeń dla pojazdów medycznych kursujących na sygnale do szpitala polowego na Stadionie Narodowym. Kierowcy musieli trąbić, niemal wjeżdżać w tłum, by ten ustąpił miejsca. Pokazują to zdjęcia z kamery TVN – karetka kluczy w gęstym mrowiu „prawdziwych Polaków”. Czy pogotowie ratunkowe to kolejny bastion lewactwa? A może opowieści o PLANdemii wjechała tak mocno, że karetka jawi się jako element serwowanego spisku? W końcu na czele marszu niesiony był transparent o treści „COVID 1984”.  Tak czy inaczej, nacjonaliści osiągnęli dno. Pozostaje mieć tylko nadzieje, że nikt tego nie przypłacił życiem.

 

5. Atak na Muzeum Narodowe

To kolejny przejaw całkowitego zdziczenia. Uczestnicy Marszu Niepodległości oczywiście przegrali bitwę z policją pod Empikiem. Wypchnięci z Ronda de Gaulle’a postanowili odreagować. Za cel obrali m.in. budynki Domu Kultury Śródmieście (niechęć do tej instytucji wydaje się zrozumiała, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie maksymę Goebbelsa) oraz Muzeum Narodowego, którego ogrodzenie od lat służy im jako pierwszy przystanek na siku. Tym razem w stronę gmachu poleciały butelki po napojach alkoholowych, petardy, race, metalowe barierki, a nawet jedna elektryczna hulajnoga. Co tym razem ich sprowokowało? Czy Muzeum Narodowe nie jest dostatecznie narodowe?

6. Podpalenie mieszkania Stefana Okołowicza

Mieszkanie stanęło w ogniu, gdy „prawdziwych Polaków” sprowokował plakat Strajku Kobiet i tęczowa flaga w budynku przy ulicy 3 maja. „Potomkowie husarii” nie dali rady wycelować w balkon, na którym umieszczono instalację. Race wleciały do pracowni Stefana Okołowicza, dwa piętra niżej. Malarz i wybitny znawca Witkacego oglądał w tym czasie relacje z zamieszek w innym pomieszczeniu. O pożarze poinformował go telefonicznie prezes spółdzielni mieszkaniowej. W pomieszczeniu, do którego wpadła raca, znajdowały się reprodukcje fotografii Witkacego, przygotowane na przyszłoroczną międzynarodową wystawę , między innymi zdjęcie zatytułowane „Przerażenie wariata”.  – Na szczęście nic się nie zajęło – powiedział TVN24 Okołowicz. Wyjaśnił, że raca wpadła między drzwi, które zaczęły się palić. – Od zewnątrz mogło to wyglądać bardziej przerażająco, bo była taka, tak jak na obrazie Salvadora Dali płonąca żyrafa, tak tu były płonące drzwi, jak u Hasiora – dodał. Podziękował straży pożarnej, że szybko zareagowała, dzięki czemu mieszkanie ocalało. – Jakby to mieszkanie się zajęło, to by momentalnie wszystko poszło – powiedział.

Strażacy nie mieli łatwej roboty. Kiedy podjechali pod budynek, w ich stronę poleciały kamienie, butelki i petardy. Kilku z nich doznało niewielkich obrażeń podczas gaszenia ognia. Scenie przyglądał się z mostu Robert Bąkiewicz. Potem, w wywiadzie telewizyjnym twierdził, że to prowokacja Antify.

„Czy podpalanie mieszkań przez skrajną prawicę to przypadek? Na sztandarach mają „Burego”. Ten „Żołnierz Wyklęty” też podpalał domy. Z dziećmi i kobietami w środku” – napisała na Twitterze posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz- Bąk.

7. Zniszczenie stacji rowerów miejskich

Prawdziwi mężczyźni jak wiadomo jeżdżą wyłącznie samochodami, a prawdziwi polscy mężczyźni w stacji roweru miejskiego dostrzegają zagrożenie dla swojej ojczyzny – w końcu rower ma pedały, a ścieżki rowerowe zwężają pasy ruchu, po prostu lewacki terror wymierzony w kierowców. Jeśli do tego dodamy, że to rowery miejskie, a więc sponsorowane przez samorząd, a więc niemal socjalistyczne, otrzymujemy prawdopodobną odpowiedź na pytanie – dlaczego stacja Veturillo przy Rondzie Waszyngtona została zdewastowana, a pogruchotane pojazdy służyły za oręż w walce w policją. Tak czy inaczej – smutno, bo jesień dość ciepła i pewnie ktoś by chciał sobie takim rowerem pojeździć.

8. Kłamstwa o prowokacjach Antify

Kolejny raz to samo. Organizatorzy Marszu Niepodległości doskonale wiedzą, że w pochodzie uczestniczą bandyci, których jedynym celem obecności jest dewastacja, napierdalanie się z policją i okładanie po morach przechodniów wyglądających na cudzoziemców czy „pedałów”. Kiedy pojawiają się filmy, na których widać akty agresji i przemocy, nigdy nie mają odwagi, żeby wziąć winę na siebie. Słysząc brednie wypowiadane przez Bosaka, Winnickiego i Bąkiewicza, doktor Goebbels rozkosznie chichocze z zaświatów. Następców swojej szkoły komunikowania ma wiernych.

Żadnej Antify oczywiście na marszu nie było. Lewica nie organizowała w tym roku żadnej kontrmanifestacji. Wie o tym doskonale policja, która ustami swojego rzecznika wykluczyła udział „jakiejkolwiek strony trzeciej”, wiedzą o tym ci, którzy byli na marszu i widzieli, że jedynymi sprawcami czynów chuligańskich byli uczestnicy Marszu, wie o tym wreszcie sam Bąkiewicz, który po raz sprzedaje mediom tego samego fake newsa. Ci ludzie najwidoczniej wychodzą z założenia, że kłamstwo jest skuteczniejsze od prawdy. Że kłamać należy, bo dzięki temu się zwycięży. Takie rozumowanie pokazuje nie tylko degeneracje moralną tego środowiska, ale też intelektualne deficyty liderów polskiego nacjonalizmu.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …