Kolejny polski duchowny wchodzi na ołtarze Kościoła katolickiego. Polskie media zachłystują się w peanach nad osobą kard. Stefana Wyszyńskiego – bo to właśnie on został 12 września beatyfikowany w stołecznej Świątyni Opatrzności Bożej.
Zachwytów tych nie mąci fakt, że sama konotacja świętości we współczesnym świecie mocno przybladła. Z oczywistego powodu, jakim są skandale różnego rodzaju, zwłaszcza obyczajowe i korupcyjne, trapiące Kościół rzymski. Dotyczą one także kanonizowanych i beatyfikowanych (dość wspomnieć twórcę Opus Dei czy Matkę Teresę), podważając ich status jako moralnych wzorców.
Większość czytelników zapewne mniej lub bardziej zna meandry kariery kościelnej i politycznej – tak bowiem trzeba to nazwać – długoletniego Prymasa Polski, nierozerwalnie związanej z dziejami Polski Ludowej. Nie będę zatem wspominać powszechnie kojarzonych faktów, nawet jeśli w ostatnich latach przedstawiano je najczęściej w mitycznej, mocno zakłamanej formie.
Wyszyński był nieodrodnym synem polskiej wsi i tamtejszej religijności, charakteryzującej się od zawsze manifestacyjną, ludową formą wiary, z dewocyjnym kultem Matki Boskiej na czele. To zresztą rzecz nie tylko polska, a typowa dla społeczności rolniczych i tradycjonalistycznych. Wyszyński reprezentował twardy i mocno zmuszały – jak nawet na lata poprzedzające Vaticanum II – konserwatyzm. Nie znosił wszelkich „nowinek”, jakie niosły za sobą czasy poprzedzające Sobór Watykański II. Bardzo nieufny był wobec głównych kierunków soborowej debaty, której wektory nadawali tzw. „progresiści” (zwłaszcza jeśli chodziło o hasła-klucze Jana XXIII reform w Kościele: accomodata renovatio i aggiornamento – czyli uwspółcześnienie Kościoła i jego nauki).
Na tym tle, w warstwie teologiczno-praktycznej, przebiegał konflikt (skrywany i rzadko dziś wspominany) między Wyszyńskim a tzw. „katolicyzmem otwartym”, reprezentowanym w czasach okołosoborowych, przez środowiska proreformatorskie wewnątrz polskiego katolicyzmu. Chodzi przed wszystkim o krakowski Znak. Jerzy Turowicz i spółka byli entuzjastami kierunków rozwoju, jakie miało nadać Kościołowi i jego nauce Vaticanum II. Wyszyński oraz gros polskiego episkopatu byli „chłodno wycofani” wobec prób drobnych nawet reform w Kościele. Tu należy również szukać współczesnych problemów Polski z nad-obecnością Kościoła w przestrzeni publicznej i negatywnego stosunku wielu hierarchów oraz lwiej części duchowieństwa do demokracji, wolności obywatelskich czy swobód obyczajowych. Oni wszyscy siedzą po uszy w dewocyjnym katolicyzmie Wyszyńskiego. Inny nie miał szans się ostać, zwłaszcza po tym, gdy kolejny z duchowych synów prymasa Karol Wojtyła stanął na czele całego Kościoła.
I jeszcze jeden fakt mało znany. Oto w latach 30. XX wieku młody ksiądz Wyszyński, będąc redaktorem naczelnym katolickiego miesięcznika diecezji włocławskiej „Ateneum Kapłańskie” opublikował ponad 100 tekstów, z których większość poruszała problemy zderzenia katolickiej nauki społecznej z problemami współczesności. W tym z masowym bezrobociem i brakiem sprawiedliwości społecznej. Tu widzimy źródła jego socjalnych zainteresowań, niezmiennie jednak widzianych w perspektywie narodowej. Przedwojenny Wyszyński nie krył bowiem zachwytu nad rozwiązaniami zastosowanymi w III Rzeszy. Oto kilka przykładów i cytatów:
– „Dzisiejsza Trzecia Rzesza podjęła tytaniczną próbę realizacji wielkich idei, które mają przynieść odrodzenie ludzkości. (…) Rasizm kryje w sobie pewne zdrowe myśli, które dotychczas znane były tylko w szczupłym gronie lekarzy i biologów. Dziś przyszedł czas na ich rehabilitację” (Ateneum Kapłańskie, r. 1938, z. I s. 23)
– „Zasady wychowawcze nacjonalizmu niemieckiego są WZORCEM dla innych narodów. W nacjonalizmie odbija się dusza Niemiec” (Ateneum Kapłańskie, r. 1937, z. I, s 152).
Do tego dochodzi cały szereg twierdzeń jawnie antysemickich. Nie przeszkodziło to jednak w czasie II wojny światowej Wyszyńskiemu pomagać prześladowanym i mordowanym obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego.
W narodowych wartościach należy też szukać źródeł słynnych wystąpień publicznych kard. Wyszyńskiego, gdy jawnie poparł władze Polski Ludowej. Rozumiał, że było to w interesie państwa polskiego, zachowania spokoju społecznego i dalszego rozwoju kraju. W 1956 po wyjściu z internowania Prymas otwarcie apeluje o poparcie programu Władysława Gomułki. Propaństwowość wyrosła z tradycjonalizmu – tak samo należy zakwalifikować równie słynną homilię na błoniach jasnogórskich w gorących dniach sierpnia 1980 oraz apel o rozwagę i odpowiedzialność nie tylko ze strony władzy, ale i strajkujących pracowników.
Po transformacji o propaństwowość kleru stało się trudniej. Został tylko starannie hodowany katolicyzm ludowy. I tu tkwią źródła sukcesu Tadeusza Rydzyka i jemu podobnych. Zachowując wszystkie ograniczenia i antymodernizm, brak im już jakiegokolwiek szerszego spojrzenia na państwo i społeczeństwo, jakim dysponował Wyszyński. Choć oczywiście możemy się tylko domyślać, jak prymas zachowałby się w warunkach demokracji liberalnej po 1989 r.
I druga refleksja. Oto dwie, niesłychanie ważne dla dziejów Polski osobistości życia publicznego, przedstawiane na zasadzie absolutnej antynomii i walki – Wyszyński i Gomułka – osobowościowo, mentalnie, w sposobach widzenia świata i ludzi są niesłychanie do siebie zbliżone. Mimo politycznych różnic i personalnych doświadczeń.
Bardzo podobne, wyrosłe z tej samej gleby polskiego konserwatyzmu i tradycji. Paradoks? Nie – samo życie.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…