Nowy prezydent USA wygrał wybory wnosząc hasła przeciw status quo i pozując – jak ostrzegała lewica, fałszywie – na kandydata „antysystemowego”. Tymczasem świat właśnie obiegła wieść o pierwszym bombardowaniu za nowej prezydentury. Oczywiście przeciwko terrorystom, oczywiście na Bliskim Wschodzie. Taka „antyestablishmentowa” polityka raczej będzie jankeskim elitom w smak.
Chodzi o dwa ataki dokonane przy pomocy samolotów bezzałogowych (tzw. dronów) na terytorium Jemenu. Doszło do nich w minioną sobotę (21 stycznia) w Jemenie, a dokładnie w prowincji Bajda położonej na południowym zachodzie kraju.
Piszą o tym już CBS, „The Guardian”, „Business Insider” i wiele innych tytułów. Światowe media przedstawiają tę operację jako udaną. W doniesieniach pojawiają się twierdzenia, jakoby jej rezultatem miała być likwidacja trzech ważnych rangą szefów Al Kaidy, m. in. Abu Anisa al Abiego, którego określa się jako lokalnego dowódcę (area field commander). Niestety, trudno jest potwierdzić ewentualną wiarygodność tych informacji. Wszyscy powołują się na anonimowych amerykańskich urzędników. Z dużą doża prawodpodobieństwa można założyć, że do ataku doszło i że mogły w nim zginąć jakieś osoby. Za prezydentury Obamy nawet ośrodki rządowe przyznało, że w nalotach przy pomocy bezzałogowych samolotów w różnych krajach w Azji, Azji Mniejszej i Afryce zginęło blisko 120 cywilów. Nierzadko ofiarami stawały się przypadkowe osoby; np. właśnie w Jemenie amerykański dron zbombardował cztery lata temu imprezę weselną.
Warto w tym kontekście wspomnieć, iż Jemen jest najbiedniejszym państwem regionu, a wojnę napastniczą przeciwko niemu prowadzi Arabia Saudyjska, czyli państwo, które realnie wdrożyło idee, o które walczy ISIS. Jest to też, zaraz obok Izraela, najważniejszy sojusznik Waszyngtonu w regionie. Być może te dwie okoliczności mają ze sobą coś wspólnego. Tym bardziej, że coraz trudniej jako wiarygodne traktować doniesienia o zwalczaniu Al Kaidy przez amerykańskie wojsko, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż to właśnie Stany Zjednoczone były, zaraz obok Kataru i właśnie Arabii Saudyjskiej, jednym z najważniejszych sponsorów syryjskiego oddziału tej siatki, obwołanego częścią „umiarkowanej” opozycji.