Ciekawy wątek podsunął mi znajomy podczas jednej z serii niekończących się dyskusji na temat tego, co dzieje się teraz w Polsce. Jaka jest w tym wszystkim rola Beaty Szydło? Jak zapamięta ją historia? Jak ona zapamięta historię, do której ostrego skrętu w prawo przykłada właśnie obie ręce? Czy kiedyś napisze książkę o tym, jak okrutnie zmanipulował ją Jarosław Kaczyński?
Beata Szydło, jeśli się nad tym zastanowić, odgrywa najbardziej niewdzięczną z ról na tej scenie. Bo dla niej po zakończeniu sezonu tego serialu, nie będzie już ucieczki w prywatność. Często widzowie, wzburzeni serialowymi występkami czarnych charakterów, przeklinają odgrywających ich aktorów, wysyłają im listy z pogróżkami, każą natychmiast przestać zdradzać serialową żonę. Prawdziwa Beata, nawet jeśli odgrywa tylko Beatę z IV RP, już od tej gęby nie ucieknie. Uszyto jej ciasny kostium, który uwiera i drapie. Kostium, którego zdjąć się nie da.
Począwszy od pierwszych dni rządów PiS, kiedy przez chwilę, przez kilka godzin dosłownie, ważyły się jej losy na stołku premiera, wiadomo było, że prezes nie dopuści do tego, aby odgrywała w państwie obszerniejszą rolę, niż on jest gotów dla niej napisać. Ten pamiętny epizod miał być jasnym sygnałem dla wyborców, kto naprawdę formuje ten rząd. Od tego czasu Beata Szydło jest na pierwszej linii frontu, dostaje najbardziej niewdzięczne misje, a śmietanki nie spija prawie nigdy. Ma obowiązki i żadnych przywilejów. Co miesiąc właściwie słyszymy o możliwej rekonstrukcji, nawet w prawicowej wiernopoddańczej prasie roi się od stwierdzeń: „Szydło do końca roku może nie być premierem”; „to prezes decyduje o tym, jak długo”, „Marcinkiewicz bis” etc. Jak słusznie napisał jeden z publicystów naTemat, ma przerąbane o wiele bardziej od Andrzeja Dudy. Bo nie może w dowolnej chwili smyknąć pod żyrandol. To ona musiała wziąć na przysłowiową klatę frontalny atak niezadowolonych z podwyżki cen paliw, choć za chwilę zrobiono z niej idiotkę, która najpierw z żarem przekonywała, że „wielu Polaków czekało na te inwestycje infrastrukturalne” – a potem z tym samym zaangażowaniem zmuszona była stwierdzić: „nie, jednak nie”.
Wiele bym dała, żeby móc poznać jej myśli. Czy zdecydowała się na tę rolę świadomie? Jak wygląda rachunek zysków i strat, który zrobiła w swojej głowie? A może robi go od nowa codziennie? Jaki rodzaj relacji łączy ją z prezesem? Czy jest jedną z tych dwórek, która najchętniej pod osłoną nocy wbiłaby królowi nóż w pierś, czy może zasłoniłaby go własnym ciałem? A może udawałaby, że śpi, kiedy mordowano by go w tej samej komnacie?
Wiemy, że Beata Szydło, tak jak wielu posłów PiS, po ostatnim nocnym wybuchu wstała z ławki i zaczęła bić prezesowi brawo. Czy kiedyś przeczytamy wyznanie podobne do wyznań bojowników ISIS, albo uciekinierów z przeróżnych sekt? „Zwerbowano mnie, omamiono, oszukano, obiecano zbawienie, złote góry? Myślałam, że dokonuję wielkich rzeczy”? Warto pochylić się nad postacią Beaty Szydło. Ta niemłoda już przecież kobieta postawiła na politycznej szali tak naprawdę resztę swojego życia, swój dorobek, reputację. W jakimś sensie jest zwierzyną, która sama weszła w zastawione na nią sidła. Nie zamierzam jej usprawiedliwiać. Dostrzegam jednak pewien jej tragizm – tragizm absurdalny bo tragiczny właśnie przez swój komediowy wymiar.