Site icon Portal informacyjny STRAJK

„…a poza tym wszystko zawdzięczam sobie sam”

W dzisiejszym pełnym żalu wpisie na Facebooku dziennikarka i feministka Eliza Michalik powtórzyła i wzmocniła myśl, którą tydzień temu wyraził na naszych łamach Piotr Szumlewicz: oboje ubolewają nad faktem, że dominującą społeczną emocją stała się niechęć do elit.

„Dość już mam gadania, że nie znam prawdziwego życia” – zżyma się redaktorka „Szpil”. I udowadnia, że dziś premiuje się ubóstwo materialne idące w parze z duchowym, niezaradność, bierność, prowincjonalność. Odwraca strony medalu, pokazując ludzi sukcesu, zgnojonych przez nieudacznych, leniwych zawistników.

Rozumiem, co chcieli przekazać Michalik i Szumlewicz: pragnęli wyrazić sprzeciw wobec uznawania kapitału kulturowego i inteligenckich ciągot za wstydliwe i wobec krzywdzącego odrzucania pracy umysłowej jako niewartościowej. Jednak w moim odczuciu zupełnie zabrakło im argumentów, by swoje stanowisko uzasadnić, bądź też okazywały się one chybione i krążące jedynie wokół rzeczywistego problemu.

Pamiętacie serię memów powstałą na kanwie „Mama zapisała mnie na angielski, a znajoma mamy zaprosiła do Australii” (i nieśmiertelny refren: „…a poza tym wszystko zawdzięczam sobie sam”)? Zarówno Jan Śpiewak, jak i Patryk Jaki, konkurenci Rafała Trzaskowskiego w warszawskich wyborach, są „dobrze urodzeni”, mają inteligenckie korzenie. Pewnie też kiedyś widzieli na ulicy kogoś, kto skojarzył im się z postacią z obrazu Rembrandta czy powieści innego Tołstoja. Nikt nie ma, wbrew temu, co twierdzi Piotr Szumlewicz, pretensji do Trzaskowskiego, że zna nazwisko Edgara Morina, bo w dobrym tonie jest dzisiaj znać nie Morina, tylko pana Mietka spod bloku. Tylko że zupełnie nie o to chodzi.

Z wymienionej trójki kandydatów tylko Trzaskowski stwarza nieodparte wrażenie (poparte okropną pretensjonalnością, ale to temat na osobny tekst), jakby sobie ze swojego uprzywilejowania nie zdawał sprawy. Chcę wierzyć, że w głębi duszy kandydat PO wcale „nie czuje się lepszy” od swoich wyborców, ale faktem jest, że nie potrafi dostosować języka ani przekazu do rozmówcy i do spektrum jego problemów (tę umiejętność, czy raczej wyczucie, miał opanowane do perfekcji – i tego nie są w stanie mu odmówić nawet najbardziej zagorzali polityczni przeciwnicy – Donald Tusk). Mieszkańcy Warszawy nie chcą czytać rzewnych wspomnień o geniuszu prof. Geremka, chcą rzutkiego gospodarza, który rozładuje im korki w drodze do pracy i opiekuna, który nie pozwoli wyrzucać na bruk bezradnych lokatorów reprywatyzowanych kamienic. Nie ma więc racji red. Szumlewicz, że jak czytasz po francusku w oryginale to niechybnie spalą cię na stosie. Problem leży zupełnie gdzie indziej. Czytaj, ale stąpaj mimo wszystko po chodnikach, a nie po różowym obłoczku. A do metra wsiadaj trochę częściej niż w kampanii wyborczej, aby później reklamować to jako nie wiadomo jak cwany polityczny manewr. Powtórzę już któryś raz niegdysiejszą trafną refleksję Justyny Samolińskiej: Joanna Erbel w 2014 sławetnym wywiadem w „GW” (o swojej poliamorii) wkurzyła wyborców nie z powodu ich pruderii, ale z powodu stworzenia wrażenia, że kandydatka na prezydentkę żyje w bajkowym uniwersum, które sama uznaje za codzienny standard.

A redaktor Eliza Michalik? Z jej wpisu nie dowiadujemy się niczego o jej „punkcie wyjścia”. Nie wiemy, jaką drogę pokonała do miejsca, w którym znajduje się obecnie i w którym, jak można założyć, jest jej dziś dobrze. Jako argumentów używa fryzjera, latte i faktu osiedlenia się w metropolii – które stanowią przecież niezaprzeczalny arsenał wygodnego mieszczucha. Jeżeli miała to być opowieść o gospodarności, ciężkiej pracy, poświęceniu i determinacji w budowaniu sobie i bliskim po kawałku upragnionego małego raju (które są przecież cnotami) – to gdzieś się rozmyła.

Żyjemy w erze prekariatu. Pracownik najemny, zakredytowany na 30 lat, drży o swoje cztery ściany, które mogą odebrać mu z dnia na dzień, jeśli zachoruje lub jeśli zmieni się kurs waluty. Musi harować na swoje-nieswoje M2, podczas gdy deweloper, u którego zamieszkał, wydaje przez jeden dzień egzotycznych wakacji pięciokrotność jego czynszu. Ale prawda jest taka, że sama zdolność kredytowa w naszych realiach jest już przywilejem, podobnie jak możliwość nauki języków. Warto zdawać sobie z tego sprawę, zanim zniknie się na dobre w swojej banieczce. Kluczem jest wdzięczność i odpracowanie swojego kawałka „polish dream” na rzecz innych. Nikt nie hejtuje dziś inteligencji za inteligencję, tylko za „inteligenckość” rozumianą jako totalne odklejenie.

Bo tak, możliwość śnienia snu, piękniejszego i spokojniejszego od większości Polaków (choć naturalnie ma i on swoją cenę), JEST przywilejem (znacie ten obrazek Toby’ego Morrisa?). I tak, prawdziwe życie jest właśnie na prowincji. Kiedy pracowałam jako kurator, nauczyłam się od swoich podopiecznych ważnej prawdy: że o tym, do jakiego punktu w życiu dojdziesz, decyduje cała masa przypadków. Twoja własna determinacja to tylko jedna z wielu zmiennych – też często uwarunkowana tym, kogo na swojej drodze spotkasz. Niektórzy do fryzjera i na latte mieli od zawsze wolny wstęp, inni musieli wyrąbywać sobie tam drogę maczetą. Być może red. Michalik była jedną z takich osób. Chętnie więc posłuchałabym krzepiącej historii.

Czy wobec tego należy zamknąć wszystkie siłownie, teatry, biblioteki, zakłady fryzjerskie czy kawiarnie na Placu Zbawiciela? Oczywiście, że nie. Ale, że pojadę, jak prawdziwy inteligent, klasykiem literatury, trzeba nieustannie pamiętać, by „znać proporcjum, mocium panie”.

Exit mobile version