Hasło tegorocznej Manify budziło wiele tzw. kontrowersji, pojawia się w nim bowiem brzydkie słowo „aborcja”. Faktycznie, kiedy szłam dzisiaj z tłumem warszawiaków i warszawianek ulicami miasta, wykrzykując „wolność, równość, aborcja na żądanie” czułam, że naruszamy jakieś tabu, przekraczamy jakąś granicę tego, co dozwolone.
Jak to się stało, na jakie Himalaje hipokryzji musieliśmy się wspiąć jako społeczeństwo, że słowo „aborcja”, wypowiedziane głośno na ulicy, brzmi jakbyśmy wywrzaskiwały wulgaryzmy? Wszyscy znamy kobiety, które przerwały ciąże – to nasze babcie, matki, ciocie, siostry, przyjaciółki, żony i córki. Część z nich dokonała aborcji legalnie, przed ’93 rokiem. Inne musiały robić to w tzw. podziemiu – jadły zamawiane z sieci tabletki poronne i krwawiły do toalety, mając nadzieję, że wszystko przebiega tak jak powinno albo, jeśli miały trochę więcej kasy, jeździły za granicę. Jeśli komuś się wydaje, że nie zna takiej kobiety, że nie ma jej w jego otoczeniu – po prostu czegoś nie wie. Według badania CBOS z 2013 roku, doświadczenie aborcyjne ma za sobą co trzecia ankietowana. Tak, co trzecia – a trzeba przecież wziąć pod uwagę, że wiele z badanych, zwłaszcza tych, które robiły to nielegalnie, ukryły to przed ankieterem.
I w tej sytuacji mówienie o aborcji głośno na ulicy jest łamaniem tabu! Jest podnoszeniem „radykalnego” postulatu! Polki – jako ofiary (tfu!) „kompromisu” aborcyjnego znajdują się w światowej mniejszości. W Europie Polska jest jednym z ostatnich czterech krajów, zakazujących przerywania ciąży. W styczniu ONZ uznał oficjalnie prawo do aborcji za prawo człowieka. A my – feministki i feminiści – czujemy lekki niepokój, boimy się krzyczeć o tym na ulicy.
Zakaz aborcji nie chroni życia, nie zmniejsza nawet liczby zabiegów – taką moc mają edukacja seksualna czy tania, skuteczna i dostępna antykoncepcja. Zakaz aborcji sprawia, że setki tysięcy kobiet rocznie przeżywa koszmar, przerywając ciążę nielegalnie, w uwłaczających ich godności warunkach, zapożyczając się na lichwiarski procent (nieprzypadkowo za każdym razem, kiedy piszę o aborcji w Polsce, Google zaczyna mi pozycjonować reklamy Providenta). Jeśli my nie będziemy mówić o tym, jakim kłamstwem jest „pro-life” nikt tego nie powie. Dlatego właśnie musimy to robić głośno i wyraźnie.
[crp]