To, jak sugerują naukowe autorytety, nie jest źródło, na które należy się pochopnie powoływać. Jednak dla potrzeb niniejszego komentarza, skorzystam z Wikipedii. A zatem: „Język (łac. lingua) – wieloczynnościowy narząd, twór mięśniowy jamy gębowej kręgowców. Głównym zadaniem języka jest podsuwanie pokarmu pod zęby, mieszanie pokarmu w czasie żucia i przesuwanie kęsów pokarmu do gardła, lecz niektóre gatunki używają go również do innych celów. Dla przykładu: (…) człowiek używa języka do artykulacji mowy”.
Dalej nie ma szczegółowych opisów, jaki jest wpływ mózgu na to, by wyartykułowana wypowiedź była nie tylko zrozumiała, ale też miała jakiś przyzwoity intelektualny poziom. Pewnie gdzieś to zostało zbadane, ale za mało było czasu, by to wyszukać. A szkoda, ponieważ niesłychanie interesujące jest obserwowanie, kiedy wypowiedzi posłów świadczą o tym, że u nich te dwa organy żyją własnym, niestety odrębnym życiem.
O głosowaniu posłów za znaczącymi podwyżkami własnych uposażeń sieci społecznościowe powiedziały już niemal wszystko i nie ma co tego powtarzać. Może tylko esencję apelu, jaki wyborcy kierowali do parlamentarzystów opozycji: że mniejsza o waszą pazerność, która pozwoliła Wam ręka w rękę głosować z posłami PiS. Że można zrozumieć chęć zarabiania dużych pieniędzy (choć i do tej pory nie były szczególnie małe), ale warto pomyśleć o czasie, kiedy się ta chciwość przejawia – na początku już dotkliwego kryzysu, dotykającego mocno lub dramatycznie przeciętnego Polaka. To już wszystko wiemy. Jednak odrębnej refleksji warte są reakcje parlamentarzystów, gdy spostrzegli, że mleko się rozlało. Weźmy tych spośród nich, którzy niegdyś wydawali się nam interesujący, których przedstawiano jako nadzieję czy nową jakość na lewicy.
Barbara Nowacka na lewicy już nie jest. I dobrze, bo powiedziała: „Poparliśmy podwyżki, gdyż uważamy, że zmiany systemowe w wynagradzaniu osób sprawujących funkcje publiczne są niezbędne. Kraj, w którym wiceminister finansów zarabia 7 tys. zł, a firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięcznie, to kraj galopujący w stronę korupcji”. To ważne słowa, prowokujące kilka równie ważnych pytań. Na podstawie jakich doświadczeń, osobistych czy też z drugiej ręki, jest Pani posłanka zdania, że dwa tysiące miesięcznie, to suma wystarczająca do kupna sobie „posła czy radnego”? Od jakiego poziomu zaczyna się suma, od której poseł czy radny nagle nabiera stalowego charakteru, odpornego na korupcyjne propozycje? Bo, jeśli dobrze rozumiem, w założeniu przytuli każdą kasę, gdyż to jest istota jego funkcji publicznej i nie ma możliwości, by poseł, radny, minister czy jakikolwiek funkcjonariusz publiczny po prostu nie był przekupnym śmieciem? Bo takie ma (proszę patrzeć mi na usta, bo to trudne dla Pani słowo) zasady. To ciekawe, bowiem wynika z tego, że świat Pani postrzega jako zbieraninę kurew i złodziei, gdzie nie ma miejsca na pojęcia służby społecznej.
Z kolei Pan Profesor Maciej Gdula był uprzejmy stwierdzić, że „Polakom rosło przez 10 lat, posłom spadało i teraz jest tak, że posłowie zarabiają 5700. To jest mniej więcej pensja na poziomie kierownika takiego większego sklepu”. To istotnie wstrząsające. Bo co to jest, te gówniane prawie sześć tysięcy dla tak zajętego krzywdą ludzką posła, nomen omen, lewicy? Doprawdy, to uwłaczające, żeby poseł jak ten, przepraszam za porównanie, kierownik jakiegoś tam sklepu miał tyle samo. Kierownik, sklep, to przecież słowa jak wyzwiska w ustach człowieka o tak wysokim statusie jak członek parlamentu. Trudno się dziwić Panu Profesorowi, że to go tak ubodło. Skandal jakiś. Jego zdumienie ma te same źródła etyczne jak wypowiedź swego czasu Pani Sędzi Gersdorf, że „za te około 10 tys. brutto dobrze żyć można tylko na prowincji”. Poczucie przynależności do klasy wyższej, która zasługuje na więcej, to musi naprawdę kręcić.
Ludzie, co się porobiło z Waszymi głowami?!