Site icon Portal informacyjny STRAJK

W obronie ubezwłasnowolnionych macior

Justyna Samolińska

Z pewnym niedowierzaniem przeczytałam wczorajszy komentarz Tadeusza Jasińskiego, zgodnie z którym największy w III RP transfer socjalny ma moc „ubezwłasnowolnienia” kobiet. Uderzyło mnie w nim kilka rzeczy, zacznijmy od języka.

Otóż, po pierwsze – już nawet liberalne feministki nauczyły się, że używanie obraźliwego i pogardliwego języka wobec kobiet, zajmujących się pracą w domu, nie przynosi pozytywnych skutków. Nawet Magdalena Środa nie posunęłaby się do nazywania matki wielodzietnej rodziny „rozpłodową maciorą”. Być może podchodzę do sprawy osobiście – jestem piątym dzieckiem wciąż pracującej zawodowo kobiety, której mój ojciec nie jest i nie był „panem i władcą” i której poglądy na temat roli kobiety w społeczeństwie bardzo cenię. Jestem człowiekiem, a nie prosiaczkiem, ogonka nie wykryto, u sióstr i brata również. Co więcej, wbrew temu co pisze Jasiński, moja mama w zasadzie nigdy nie „siedziała” w domu – kobiety, opiekujące się dziećmi, siadają rzadko i na krótko, bo mają bardzo dużo pracy. Jeśli jest jakiś nurt, który bardzo długo nie pozwalał mi nazwanie się feministką, to jest to właśnie uparte i obraźliwe dezawuowanie pracy opiekuńczej, jako niepracy, „siedzenia”. Na szczęście dzisiaj już wiem, że walcząc o prawa kobiet, walczę również o prawa tych, które za swoją społecznie i gospodarczo istotną harówkę nie dostają wynagrodzenia, ponieważ wykonują ją na rzecz swoich rodzin.

Po drugie, pisze Jasiński o tym, co państwo powinno zrobić, żeby „docenić” kobiety (nie jestem pewna, czy dotyczy to też macior). Oczywiście, zgadzam się, że należy zapewnić wszystkim dzieciom dostęp do przedszkoli i żłobków oraz należy podnosić płace – jednym z narzędzi jest płaca minimalna, płace w sektorze budżetowym (które zdecydowanie powinny wzrosnąć, zwłaszcza jeśli chodzi o sfeminizowane zawody, takie jak pielęgniarki czy nauczycielki) a także, badum tss!, transfery pieniężne. Osoba, która dostaje pieniądze od państwa, nie musi iść do pracy za 4 zł za godzinę, bo ma za co żyć. Jeśli pracodawca chce, żeby praca była wykonana, musi zapłacić więcej. Oczywiście, jest zagrożenie, że ileś osób zostanie wypchniętych do szarej strefy, bo będzie wolało pracować na czarno, żeby mieć prawo do dodatkowych 500 zł, które otrzyma tylko wtedy, jeśli zmieści się pod progiem socjalnym – to właśnie warunkowość przyznawanych świadczeń jest najsłabszą stroną programu. Wzrostu wynagrodzeń nie widać po średniej krajowej (roczny wzrost wyniósł 5,5 proc., czyli raczej niewiele więcej niż zwykle), natomiast trzeba pamiętać, że do średniej nie liczymy osób o naprawdę najniższych dochodach – tych zatrudnionych w najmniejszych firmach oraz osób na umowach śmieciowych, których w ogóle nie obowiązuje płaca minimalna. Z jakiej zrezygnowało 150 tys. kobiet? Można się spodziewać, że z takiej, która nie dawała im absolutnie niczego poza groszami na przeżycie i upokorzeniem. Jak wiele z nich zawsze wolało spędzać czas z własnym dzieckiem, niż rwać jakiemuś „przedsiębiorcy” truskawki na polu za 3,50 albo konserwować powierzchnie płaskie na umowę o dzieło? Tam ją miał spotykać ten „rozwój osobisty”, „poczucie godności” i „niezależności”, o którym pisze Jasiński? Naprawdę, rzucenie śmieciowej pracy to „ubezwłasnowolnienie”? Parę razy rzucałam, zawsze z duszą na ramieniu jak zapłacę czynsz, ale z pewnością nie nazwałabym tak uczucia, które wtedy się rodzi w człowieku.

Wreszcie, po trzecie i najważniejsze: przekonania, że szkodzi się „rozwojowi osobistemu” człowieka, dając mu pieniądze, spodziewałabym się, nie wiem, po Witoldzie Gadomskim, ale nie po publicyście Strajku. Nic nie daje takiej wolności jak forsa – wolności, która wielu kobietom umożliwiła np. odejście od bijących mężów, rzucenie beznadziejnej pracy, pójście z dzieckiem na lody. Rozumiem, że program PiS ma wiele niedociągnięć i że ten transfer nie powinien zastępować polityki opiekuńczej i rodzinnej. Ale z pewnością przyniósł matkom rodzin wielodzietnych więcej dobrego i w większym stopniu przyczynił się do ich emancypacji niż publicyści, którzy litują się nad nimi jako nad ubezwłasnowolnionymi maciorami.

Exit mobile version