Joe Biden, prezydent amerykański powiedział „nie” prośbom m.in. Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch o pozostanie amerykańskich żołnierzy na lotnisku w Kabulu po 31 sierpnia. Jako pretekst podał możliwość ataku ze strony Państwa Islamskiego, organizacji zwalczanej przez talibów. Przede wszystkim chodzi jednak o groźby ze strony nowych władz afgańskich, które nie zgadzają się na przedłużenie okupacji. Podczas gdy na kabulskim lotnisku trwa paniczna ucieczka Amerykanów i ich wasali, do Afganistanu wracają uchodźcy wojenni.
Amerykanie próbowali przedłużyć termin ucieczki. Kilka dni temu do Kabulu poleciał szef CIA William Burns, kiedy Abdul Ghani Baradar, numer dwa we władzach talibów, zgodził się go przyjąć. Do spotkania doszło przedwczoraj, lecz Baradar dał Burnsowi do zrozumienia, że Afganistan nie będzie tolerował obcych żołnierzy na swojej ziemi ponad datę 31 sierpnia, która i tak oznacza czteromiesięczne opóźnienie zakończenia zbrodniczej okupacji, w stosunku do warunków kapitulacji amerykańskiej podpisanej w zeszłym roku. Joe Biden musiał się podporządkować decyzji zwycięskich Afgańczyków, gdyż jego wojsko przegrało wojnę.
Tymczasem zakończenie wojny spowodowało początek wielkiego powrotu prawie dwóch milionów afgańskich uchodźców wojennych przebywających w sąsiednim Pakistanie. Na przejściach granicznych z tym krajem ustawiają się długie kolejki zakurzonych ciężarówek wiozących liczne rodziny, z meblami, dywanami i nawet zwierzętami domowymi, choć są i tacy, którzy przyszli pieszo. „Nastał pokój!” – mówią radośnie dziennikarzom i narzekają na pakistańskie służby graniczne, które hamują powrót. Większość z nich uciekła z kraju z powodu bombardowań amerykańskich, które pozostają żywe w ich pamięci. W Pakistanie nie byli najlepiej przyjęci, dyskryminacja była jawna. Do powrotu szykują się też Afgańczycy, którzy uszli do innych krajów ościennych.
Oprócz lotniska w Kabulu, jest jeszcze jedno miejsce w Afganistanie, które nie podlega nowym władzom: dolina Pandższiru zamieszkała głównie przez Tadżyków, ok. 100 km na północny wschód od stolicy. Rządzą tam Ahmad Masud, syn „Lwa Pandższiru”, tj. komendanta Masuda, i Amrullah Saleh, b. wiceprezydent w rządzie kolaboracyjnym. Obaj nie byli zbyt przygotowani na opór, gdyż już w kilka dni po zakończeniu przez Afgańczyków otaczania doliny apelują do Amerykanów o pomoc, już nie w formie pieniędzy, broni i bombardowań lotniczych, lecz żywności i paliwa, bo drogi zaopatrzenia są zamknięte. Talibowie nie mają zamiaru atakować doliny, mówią, że wolą negocjacje i poczekają. W reszcie kraju panuje spokój, ludzie są na ogół bardzo zadowoleni z zakończenia wojny.