Po raz kolejny okazało się, że partia mieniąca się „nowoczesną”, „oświeconą”, „cywilizowaną”, „europejską” – w przeciwieństwie do tej drugiej („konserwatywnej”, „buraczanej”, „populistycznej”, „prymitywnej”, „nienawistnej”), na poziomie już nawet nie budowania narracji, ale internetowego obrazka – nosi w głowach te same paskudne, ksenofobiczne, nienawistne stereotypy. Platforma jest jak obrońca demokracji i praworządności, który jednocześnie grozi wieszaniem na rynku. Jak znawca historii Holokaustu, który spontanicznie obraża adwersarza, wykrzykując „ty Żydzie!”.
Wprawdzie wymowę mema, który obiegł wczoraj Facebooka i po fali uzasadnionej krytyki został zdjęty (chodziło o „afrykańskie standardy” PiS i sędzi Przyłębskiej), politycy oraz socjal-media nindże zatrudnieni przez Platformę Obywatelską na bank tłumaczyć będą wyłącznie trawestacją słów Patryka Jakiego, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie partia Grzegorza Schetyny cierpi na jakąś przewlekłą obsesję na punkcie czarnego kontynentu.
Pamiętacie „murzyńskość” nagraną na taśmach „Wprostu” w 2014, z której Radek Sikorski gorączkowo tłumaczył się potem na Twitterze? Były szef MSZ określił tak polską uległość wobec Stanów Zjednoczonych, przy jednoczesnym podbijaniu bębenka narodowej dumy wobec sąsiadów. Porównanie to, niefortunne pod każdym względem (ani z nas kraj postkolonialny, ani zawłaszczona kultura, ani eksploatowane przez wraże imperia zasoby ludzkie), próbował później Sikorski ograć intelektualnie, wklejając wszystkim niedouczonym nienawistnikom link do Wikipedii i definicji „Negritude”, co trąciło w zasadzie jeszcze większym brakiem wyczucia.
Czegóż jednak oczekiwać od exministra Sikorskiego, skoro nawet czarnoskóry poseł PO, Zambijczyk Killion Munyama, publicznie wypomniał innemu czarnoskóremu posłowi z tego obozu (Johnowi Godsonowi), że polska polityka jest, cytuję „sto lat za Murzynami”? Miał oczywiście w istocie sprawy słuszność (dyskusja dotyczyła związków partnerskich), jednak dobór słów oraz adwersarza wprawił w kłopotliwe pomieszanie nie tylko pozostałych kolegów z partii, ale również komentatorów politycznych od prawa do lewa.
Wbrew temu, co udowadniał w swoich wywodach Rafał Ziemkiewicz („Polska JEST jak kraj postkolonialny, w którym obowiązuje podział na kreoli i tubylców”), wszelkie analogie z Afrykanami w tle są wyrazem kompletnego niezrozumienia sytuacji geopolitycznej na świecie. Obóz konserwatywny stosuje rasistowskie klisze, chcąc ukazać pierwotną plemienność, którą biali wnieśli na cywilizowany poziom sensu i ozdobili orłem, a obóz liberalny – pragnąc w finezyjny sposób nazwać kogoś prostakiem rozumiejącym wyłącznie kult siły. Ostatecznie jedni wprost straszą uchodźcami, a drudzy oficjalnie otwierają na ich przyjęcie ramiona, ale po cichu robią o nich pogardliwe memy, w których wyłuszczają europocentrycznemu światu, czego się można po tej nacji/rasie spodziewać. Tak rozkwita nam ksenofobia pod niewinnym płaszczykiem gagu, żarciku, frazeologii.
Dlaczego akurat Platforma uwzięła się na biednych Afrykanów, trudno doprawdy stwierdzić. Być może zbyt mocno wczytali się w podstawówce najpierw w wierszyk o Bambo, a później w sienkiewiczowską epopeję o pustyni i puszczy. Jeżeli jednak na poziomie retoryki chcą czymkolwiek różnić się od najjaśniejszych gwiazd PiS (Krystyna Pawłowicz posła Munyamę podsumowała bez zbędnych ceregieli: „Kogo to czarne reprezentuje?!”) – to na razie oblewają egzamin za egzaminem.
„Afrykańskie standardy” jako takie nie istnieją. Od Nairobi przez Kinszasę aż po Pretorię, można przywołać zarówno przykłady despotyzmu, jak i praworządności. Na przykład, przywołana przez Adama Traczyka, prezesa think-tanku Global Lab historia z 2017 to opowieść o sprawnie działającej demokracji: „Gdy kenijski Sąd Najwyższy unieważnił z powodu nieprawidłowości wybory prezydenckie z sierpnia ubiegłego roku, to wybrany w nich na kolejną kadencję Uhuru Kenyatta oświadczył, że choć nie zgadza się z decyzją sądu, to szanuje orzeczenie i wezwał obywateli by zrobili to samo”. Ta anegdotka miała być prztyczkiem w nos zarówno partii rządzącej, jak i jej ksenofobicznego kuzyna po drugiej stronie lustra. Jednak demokracja nie ma rasy, a „murzyńskość” nie jest dla niej żadnym punktem odniesienia.