Spór wokół polskiej humanistyki przybiera na sile. Nadzwyczajny Kongres Humanistyki Polski już samym swoim istnieniem wymusił na Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego konkretne ustępstwa, a na tym nie koniec. Do protestu przeciw decyzjom władz dołączają kolejne towarzystwa naukowe i wydziały humanistyczne uniwersytetów. Ministerstwo widzi już, że poparcie humanistów dla reform jest w rzeczywistości bardzo ograniczone. Organizowanie się przynosi konkretne skutki – zmieniono zasady dotyczące tak zwanej kosztochłonności, które w pierwotnej redakcji powodowały, że humanistyka otrzymywałaby znacznie mniej środków niż inne dyscypliny naukowe.

Te i inne zmiany firmowane przez Gowina można określić krótko: prywatyzacyjna masakra polskiej nauki, naiwna i infantylna, a zarazem brutalna i jednoznacznie szkodliwa.

W bardzo przenikliwym filmie Feliksa Falka z 1989 roku „Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce” główny bohater, polski socjolog, wraca z USA do młodej, kapitalistycznej Polski. Rzuca się w wir inwestycji, próbując usilnie dołączyć do kasty nowych posiadaczy, pełen nadziei na amerykański sukces. Coraz bardziej rozpaczliwie przekonuje się o tym, że kapitalistyczny rynek to kraina oszustów, naciągaczy, „drobnego druczku” i bezlitosnej, niefachowej i nieuczciwej rywalizacji. Wszelkie próby dostosowania się do dżungli rynku okazują się jałowe. Jeśli bohater odnosi ostatecznie międzynarodowy sukces, to nie jako „biznesmen”, lecz jako uczony, robiąc to, na czym się naprawdę zna. Ministerstwo niestety nie podążyło jego drogą.

Mimo upływu lat i bolesnych doświadczeń całego społeczeństwa nie wyrosło z pierwszej fazy potransformacyjnej gorączki, fascynacji totalną prywatyzacją, korporatyzmem i potęgą „wolnego” rynku.

Za całą reformą polskiej nauki kryje się neoliberalna ideologia w prowincjonalnej i peryferyjnej wersji. Ta rodem wprost z „Dynastii”, wyprodukowana przez Chicago Boys wizja każe nam wierzyć, że jedynym lekiem na cale dotychczasowe „zepsucie” uniwersytetu jest dostosowanie go do wymogów rynku. Prymitywny menadżeryzm instalowany i krótkoterminowy zysk zyskiem zastępują wszelkie inne wartości. Prywatny rynek badań oraz głównie angielskojęzycznych publikacji naukowych to jedyne kryterium wartości nauki polskiej. Jedyna instancja, która zastąpić ma autonomiczny rozwój akademii, jej kulturotwórczą i społeczną rolę! Nieważna staje się polityka troski i odpowiedzialności za naukę uprawianą w języku polskim. Nasz język okazuje się jakimś tubylczym narzeczem, w którym publikować się nie opłaci – ba, to wstyd.

U podstaw organizacyjnego wymiaru reformy gnieździ się zaś klasycznie korporacyjne przekonanie, że pracownicy to ludzie bez pomysłów i zdolności, do tego z natury nieskorzy do pracy. Zawsze będą zasadniczo głupsi od światłej rady nadzorczej i oświeconego dyrektora, który wie wszystko lepiej, bo kieruje się jedyną prawdą zawartą w tabelkach i wskaźnikach zysków na giełdzie. Wizja ta w sposób oczywisty koliduje z wypracowaną przez wieki koncepcją samorządnego uniwersytetu jako wspólnoty ludzi nauki, którzy kierują rozwojem dyscyplin. U Gowina naukowcy otrzymują rolę sprywatyzowanych elektronów walczących o uwagę zachodniego kapitału, bogatego świata i najbogatszych wydawnictw. Mają być ubezwłasnowolnieni w rękach mitycznej kadry menadżerskiej, reprezentowanej przez potężnych rektorów.

Efektem tego „rynkowego sterowania” i likwidacji samorządności uniwersytetów może być tylko przymusowa prekaryzacja nauki i upłynnienie twórczości naukowej.

Chory na punktozę plan reformy jest przy tym ślepy na społeczne zapotrzebowanie na naukę, studia i publikacje w języku polskim. Potężne rozwarstwienie między regionami tylko pogłębi się, kiedy z map znikną lokalne uniwersytety. Ich osłabienie w biedniejszych od stolicy regionach jeszcze bardziej podzieli Polskę na krainę wielkiego kapitału i potransformacyjne ruiny mniejszych miast miasteczek, skąd kapitał tylko wykrada tanią siłę roboczą, by potem wyzyskiwać ją w warszawskim „mordorze”.

Gdzie są jakiekolwiek badania, które przedstawią wiarygodne prognozy oddziaływania reformy na mapę polskich uczelni w perspektywie pięciu, dziesięciu, piętnastu lat? Dlaczego uniwersytety regionalne, skromniejsze, ale wcale nie mniej ważne, rywalizować mają z „elitarnymi” na tych samych warunkach, skoro jest to walka z góry przegrana? Skąd pomysł, że interdyscyplinarność wyraża się poprzez sekciarskie przypisanie do poszczególnych dyscyplin? Jakiego rodzaju motywacja polskiego rządu może kazać mu odgórnie oceniać wszystkie publikacje naukowe w języku polskim jako gorsze od zagranicznych?
To nie rozum historii przemawia przez Ministerstwo. To tylko wychowane na thatcheryzmie i reaganizmie retroneoliberalne myślenie, podlane kompleksem kolonialnym i głębokim poczuciem uległości w stosunku do amerykańskiego imperium.
Wiara w to, że uniwersytety działające jak korporacje, sprywatyzowane i sprekaryzowane, oparte na krótkoterminowych ocenach, a nie strategicznych planach i zasadach rozwoju myśli, prowadzone przez najmowanych menedżerów automatycznie wygenerują tu MIT i nową Dolinę Krzemową to szkodliwe fantazje.

Głos polskich humanistów może jeszcze tę sytuację zmienić. Bo każdy opór, protest i zorganizowane działanie prowadzi do ustępstw. Ideologia rządu, pozornie wszechmocna i bezdyskusyjna, jest w istocie kolosem na glinianych nogach i zwyczajnie przeczy akademickiej racjonalności, tradycji i społecznemu zapotrzebowaniu na szkolnictwo wyższe i uniwersytety w Polsce… i po polsku.

paypal

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. No cóż… kolejna odsłona obrony przed jakąkolwiek zmianą feudalnego charakteru polskich uczelni.
    To ten nowotwór powstały jeszcze w okresie stalinizmu skutecznie rozwala jakakolwiek nowatorska perspektywę.

    1. Dr Tymoteusz Kochan jako pan feudalny. Pyszna wizja.

      Psylocybina czy LSD? Czy może ktoś zapłacił?

  2. Po zabójstwie prezydenta Adamowicza dyrektorzy instytutów Polskiej Akademii Nauk wystosowali list otwarty z apelem o odrzucenie mowy nienawiści. Apel podpisali po społu dyrektorzy instytutów humanistycznych oraz reprezentujących nauki ścisłe. To bardzo rzadki przypadek wspólnego działania naukowców z różnych dziedzin wiedzy. W przypadku realnego zagrożenia polskiej humanistyki protestują tylko humaniści (jeśli coś przegapiłem, proszę o korektę).

    Jest to moi zdaniem najlepszy przykład dezintegracji środowiska naukowego (o skali gargantuicznie większej od sytuacji z czasów PRL). Dezintegracji negatywnej środowiska, które w pogoni za coraz bardziej uznaniowymi grantami, wymogiem stosowanie neoliberalnej nowomowy w uzasadnianiu badań nawet z gruntu podstawowych, na kurczącym się skrawku wolnego od sprawozdawczości i ewaluacji czasu, a do tego wspólnym wszystkim obywatelom zagrożeniem bezrobociem, wzrostem kosztów codziennego życia – nie jest w stanie przyjąć szerszej perspektywy protestu.

    Środowisko to jednak także bardzo dobrze opłacani dyrektorzy placówek PAN, którzy mimo braku troski o wiązanie końca miesiąca z początkiem następnego, próbują jedynie przystosować się do coraz bardziej toksycznego środowiska, walcząc o A+ od ewaluacji do ewaluacji, wpisując mozolnie i bez zastanowienia numerki ORCID – całkowicie osobno, wszędzie tam gdzie tylko wspólne działanie i wspólny protest (także ponad granicami wewnętrznymi UE) przeciw neoliberalnemu szaleństwu może zmienić rzeczywistą rzeczywistość.

    Jakaż szkoda, że prezes Jerzy Duszyński nie ma w sobie nic choćby z Jarosława Iwaszkiewicza, jeśli już nie z Tadeusza Kotarbińskiego…

  3. Nu, nu, Tymek, ty se Tymek popatrz na to, że humanistyczne studenty to elyta. Wszyscy we wsi wiedzo, że 30 lat rządzo u nasz same humanisty – socjologi, politologi, historyki, a nawet jeden muchołap. Humaniści to sama śmietanka społeczna, ludzie władzy (żądni). A jakie studia, taka władza. Może jednak zlikwidować takie studia?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…