Zmiany w systemie edukacji wdrażane przez pisowską władzę oprócz protestów społecznych i dawno nie obserwowanej mobilizacji środowisk nauczycielskich uruchomiły również dyskusję nad stanem polskiej oświaty. Na łamach dzisiejszej „Gazety Wyborczej” znajdujemy wywiad z Andrzejem Dethloffem. Już z dossier dowiadujemy się, że to nie byle kto – rocznik 80′ absolwent Oksfordu, doradca edukacyjny i właściciel prywatnej szkoły średniej Akademeia High School. O istnieniu pana Dethloffa dowiedziałem się dzisiaj. Nazwa prowadzonej przez niego placówki obiła mi się o uszy kilka miesięcy temu, kiedy socjolog Maciej Gdula przedstawił ją jako przykład odrealnienia elit i patologicznych nierówności trawiących polskie społeczeństwo.

Rok nauki w Akademeia High School kosztuje 100 tysięcy złotych. Dziesięć tysięcy miesięcznie. Sporo? Nie dla każdego. Dla prezesów spółek giełdowych, dżentelmenów z rad nadzorczych i innych rekinów polskiego kapitalizmu taki wydatek to obciążenie porównywalne z rachunkiem za gaz dla zwykłego Kowalskiego. Akademeia została bowiem stworzona z myślą o odpowiedniej reprodukcji delfinów wyższego sortu polskiej burżuazji. Po przeczytaniu wywiadu z panem Dethloffem nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest to cholernie dobra szkoła, wyprzedzająca o lata świetlne myśl i praktykę polskiej oświaty. Uczniowie elitarnej placówki pobierają nauki od najlepszych specjalistów w swoich dziedzinach. Właściciel zapewnia im gaże, o których belfer z publicznego liceum może na smutno pomarzyć. Diametralnie różne jest podejście do ucznia – traktowany jest jak partner we wspólnym procesie pracy naukowej, nie jak gówniarz, któremu należy nałożyć do łba i zdyscyplinować. Nacisk kładziony jest na wykształcanie umiejętności krytycznego, interdyscyplinarnego myślenia i zdolności do szybkiego zaadaptowania kolejnych dziedzin wiedzy i umiejętności. Przykład? Zamiast przerabiania ponad 80 lektur w ciągu dwóch lat, w Akademeia High School przepracowywanych jest kilkanaście, ale za to w interpretacji postmodernistycznej, feministycznej, freudowskiej, jungowskiej. W połączeniu z najwyższej jakości infrastrukturą, taka organizacja nauki czyni ze szkoły Dethloffa prawdziwą kuźnię intelektualnych tuzów. Któż by nie chciał powierzyć swojej pociechy opiece tak znakomitej placówki?

Chciałby pewnie każdy, a z pewnością ci, których na Akademeia High School nie będzie nigdy stać. A tacy pechowcy stanowią jakieś 97 proc. polskiego społeczeństwa. O tym właśnie pisze Maciej Gdula, podając przykład szkoły Dethloffa jako najbardziej jaskrawą egzemplifikację ideologicznego kłamstwa liberalizmu. „Mówią nam, że gramy według tych samych reguł, a potem okazuje się, że guzik, bo są ludzie tak od nas oddaleni, że ich te reguły nie dotyczą” – zauważa socjolog. Oksfordzki spec od edukacji nie zgadza się jednak z taką oceną. Wskazuje, że 50 proc. uczniów jego szkoły to stypendyści, z których większość pobiera nauki za darmo. Skąd taka hojność? Okazuje się, że oświecona elita zdaje sobie sprawę, że formatowanie potomków w szklarniowych warunkach izolacji klasowej prowadzi do degeneracji. Dethloff rzecze: „jeden z ojców zapytał mnie zupełnie wprost, co zrobię, żeby jego córka nie trafiła do szkoły dla bogatych dzieciaków, w której jej ambicjami staną się torebki i buty”. No i znaleziono rozwiązanie – ściągnijmy do szkoły dzieci biedaków, żeby delfiny mogły rosnąć zdrowe. Oczywiście tylko te grzeczne i zdolne. Nieliczni „stypendyści” pełnią w tej strukturze rolę odżywki, na której dzieciaki burżuazji mają wyrosnąć na pełnosprawne. Reszta może wegetować w państwowych murach. Panowie nadają wolność tylko nielicznym.

Najbardziej ponurym wnioskiem wyłaniającym się z wywiadu z Dethloffem jest niemożliwość realizacji podobnego trybu oświaty w warunkach powszechnych. Przynajmniej nie w czasach obecnych.  Nawet nie z powodów finansowych – budżet MEN można sukcesywnie podwajać i potrajać. Brakuje innych czynników – woli politycznej rządzących. Dla nich system oświaty jest narzędziem propagandowym, linią produkcyjną, z której mają zjeżdżać kolejne egzemplarze wyborów PiS. Nie ma również kapitału umysłowego, wiedzy na temat możliwości oświatowej zmiany. Dopóki nie zmieni się myślenie o edukacji, a naprawdę dobre metody, które Dethloff wdraża w Warszawie ku uciesze elit, nie staną się powszechną praktyką, tak długo niezbędne do postępowej zmiany społecznej umysłowe narzędzia krytyki będą dostępne tylko synalkom bankierów.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. zapomniał Pan o wpływie rodziców na kształcenie ucznia a wtedy bez względu na tytuł szkoły dziecko będzie „normalne” z resztą artykułu zgadzam się

  2. O lekturach to racja, ale prawda jest taka,że są opracowywane powierzchownie z powodu braku czasu, wydłużenie liceum jest akurat w tej reformie pożyteczne. Co do podstawy programowej to jest ona zła. Z tego co pisze p. Nowak wyłania się jeszcze jeden ponury obraz, może najczarniejszy. Mianowice szkoła dostępna dla większości uczniów nie jest dla ucznia. To uczeń jest dla szkoły. Tak jest też traktowany, jak natrętna mucha, która ma przesiedzieć kilka godzin, coś zada się do domu (najlepiej tyle żeby pozbawić ucznia czasu wolnego po lekcjach aby musiał je odrabiać), postawi jedynkę za brak przygotowania i tyle.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…