Tak, 19 kwietnia wyją już nawet syreny, tak, żółte żonkile tego dnia są najważniejszym kwiatem, tak, tu wymordowano całą warszawską społeczność żydowską, tak, te kilkaset młodych dziewcząt i chłopaków, głównie socjalistów i komunistów, ramię w ramię z syjonistami, dotrwało do momentu, kiedy łuny nad gettem warszawskim, były hitlerowską kurtyną Zagłady opuszczoną nad historią żydów polskich i europejskich. Wątpimy, że nasze słowa potrafią to opisać, raczej nie tłumaczą, czy pomagają zrozumieć. Bo ani to była wolność ani wybór. To wejście w śmierć, śmierć miasta, bliskich, przyjaciół, całej społeczności. Ich pojedyncze strzały, butelki rzucane z dachów, miały się stać znakiem rozpaczy, niezgody, ostatnim aktem bohaterskości, beznadziejnej i pozbawionej szans walki przeciw hitlerowskiemu faszyzmowi, przeciw antysemityzmowi, rasizmowi. Nie lepszej nie gorszej od śmierci milionów w obozach Zagłady, w jarach, na ulicach, posterunkach, po lasach. Tej śmierci nie mogli wybrać, już wcześniej zostali przez nią wybrani. Nieodwołalnie. Nawet jeśli te kilkadziesiąt, kilkaset osób przeżyło.
Zaczyna się zawsze od słów obierających prawa, żeby odebrać człowieczeństwo, potem wybija się szyby i podpala sklepy i świątynie, Potem morduje ludzi, za takich wcale ich nie uważając. Był czas, że ogrom tej przestrogi „nigdy więcej faszyzmu, nigdy więcej wojny” pozwalał łudzić się, że zrozumiemy, wyciągniemy wnioski, nie zapomnimy, że historia nas nauczy. Tak się nie stało. Ślady po wielowiekowym życiu Żydów i Żydówek żyjących w Polsce blakną, znikają, rozsypują się popiół, inne fragmenty tamtego świata zaczynają obrastać w polskie, katolickie przypisy, aż pod nimi niknie pierwotny tekst, czyli sens.
Spotykam młodych ludzi, którzy nigdy nie słyszeli słowa w jidysz, ani nie wiedzieli, że taki język tu rozbrzmiewał. Nie znają imion tych, których zamordowano, a których wnuki, prawnuki chodziłyby z nimi razem do szkół, pracy, z którymi by się kochali lub żarli. Wciąż jednak się znajdą tacy, którzy zamalują mural o pamięci Żydów, którzy wymażą faszystowskie znaki tam, gdzie powinna być cisza, łzy, wspomnienie, przerażenie.
Polska, jako państwo, społeczność, przegrała tę wojnę o pamięć, bo też na jej froncie nigdy z przekonaniem nie walczyła. „Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie” nie wybrzmiała w naszej pamięci, ani kiedy rok w rok, każdego 19 kwietnia przychodził pod pomnik Bohaterów Getta Marek Edelman, ten z przywódców Powstania, który przeżył i na zawsze został z pamięcią Zagłady. Ani teraz, kiedy już go nie ma, a kiedy jego czas i miejsce odgradzają barierkami ludzie władzy, którzy kiedy indziej mają na swoim koncie antysemickie, faszyzujące nuty.
O Powstaniu w Getcie Warszawskim (i innych gettach i obozach zagłady) i samej potworności Zagłady musimy mówić i uczyć już zawsze, żeby potrafić potem w milczeniu trwać i pamiętać. A kiedy usłyszymy złowrogość nienawistnych słów – stanąć przeciw nim. Przeciw każdemu faszyzmowi, rasizmowi, antysemityzmowi, każdej zorganizowanej i legitymizowanej politycznie nienawiści i wrogości. Bo ta nienawiść się odradza, szuka nowych ofiar, nigdy nie ma dość.
Nie pamiętając o tamtej zagładzie żydowskiego życia okaleczamy własną pamięć, wyzbywamy się człowieczeństwa, przestajemy żyć.
Roman Kurkiewicz, Tygodnik Przegląd