Na samym wstępie chciałabym wysunąć kilka hipotez dotyczących konfuzji, w jaką wprawiła mnie ponownie Gazeta Wyborcza. Czasami mam wrażenie, że moje życie było prostsze, kiedy nie miałam dostępu do tego medium.
Być może rzeczywistość opisywana przez publicystów GW to jakiś alternatywny świat, której moja postać w grze zwanej życiem jeszcze nie odblokowała. Albo najzwyczajniej w świecie ja i dziennikarze Wyborczej żyjemy w innych krajach, czy nawet na innych planetach. Może się trochę powtarzam po przełożeniu logiki red. Watoły z kosmicznej na polską, ale niestety Gazeta Wyborcza znowu potrzebuje pomocy w zejściu na ziemię.
To, co uprawia Wyborcza (i coraz częściej, nawiasem mówiąc, Krytyka Polityczna) to istny realizm magiczny.
Generalnie świat przedstawiony stanowi w pewnym sensie mimesis tej naszej rzeczywistości, ba, często nawet udaje się zdiagnozować analogiczne do naszych problemy: Polacy jak kawki padają na COVID19, młodzi ludzie na studiach muszą dużo pracować, osoby z ADHD mają problem z kontrolowaniem swoich wydatków. A potem następuje jakieś neoliberalne zakrzywienie rzeczywistości, wybucha piąta gwiazda od lewej w konstelacji żółtego węża i środek ciężkości wszystkich wymienionych zjawisk przenosi się w jakieś marginalne, czy absurdalne wręcz obszary.
Bo to nie jest tak, że ogromna część studentów w Polsce pracuje podczas studiów dlatego, że chciałoby zjeść następnego dnia obiad albo żyć choć trochę powyżej minimum egzystencjalnego, które są w stanie zapewnić rodzice, czy stypendium socjalne (o ile na takie w ogóle uda się załapać). Że często zdolne osoby, zamiast się realizować naukowo, przychodzą na wykład o 8 rano po nocce przepracowanej w barze albo na magazynie. I może chętnie wzięłyby się za drugi kierunek, no ale jak to zrobić samodzielnie się utrzymując. I na końcu, że ci studenci zasuwają najczęściej w miejscach typu sieci sklepów czy gastronomia, gdzie marzeniem jest studencka minimalna na łapę, umowa zlecenie (bo gdzie tam o pracę) i możliwość płatnego wolnego w razie choroby.
Ale nie. W uniwersum Gazety Wyborczej młodzi ludzie pracują, tylko dlatego, że wstyd nie pracować, no i żeby już mieć jakiś wpis do CV zaraz po skończeniu studiów i być atrakcyjnymi kąskami na rynku pracy. Niby przebąknięto coś o „odciążeniu rodziców”, ale żaden student na tamtej planecie nie pracuje dlatego, że w innym wypadku nie miałby co do gara włożyć.
I oczywiście, sama jestem wielką zwolenniczką pracy podczas studiów, która, jak kosmiczni studenci z artykułu przyznają – dużo uczy i ułatwia wiele spraw w przyszłości. Ze zdziwieniem obserwuję swoich włoskich znajomych, często siedzących w 100 proc. na garnuszku rodziców do nawet trzydziestki. Sama w końcu pracowałam (i dalej pracuję) studiując. Co nie zmienia faktu, że różnica między dorywczą pracą a ostrym zapierdolem, który odbija się na wynikach w nauce i zdrowiu, jest znaczna. Czego red. Oliwia Trojanowska chyba nie zauważyła.
Co do artykułu o rozpuszczonej pannicy, która nie jest w stanie wyżyć za 15 tysięcy miesięcznie, mieszka w apartamencie 100 mkw i kupuje sztabki złota, żeby nie roztrwonić pensji przed pierwszym – może ten artykuł służył wyłącznie do tego, żeby polaczki powściekały się w komentarzach na rozpieszczonych jak dziadowski bicz i nieporadnych, młodych ludzi. To jedyna sensowna teoria, ponieważ żadnej głębi czy odpowiednio postawionego problemu ten artykuł nie posiada, ale jeśli miał on tylko wywołać kontrowersje, to łatwo wysnuć wniosek o dziennikarskiej wartości tego tekstu.
Tak samo jak trudno było ocenić zarówno cel jak i wartość okrytego już niemal legendą artykułu o znanym, antyfaszystowskim działaczu słuchającym Mozarta pod prysznicem – znanym społeczności mojej alma mater jako Łysy z MISHu. (Chyba, że efekt humorystyczny tekstu był zamierzony i jeśli tak, to całuję Kacprowi Sulowskiemu rączki, bo ten żart akurat starzeje się jak wino).
Co nie zmieni faktu, że czasami, gdy czytam te artykuły spoza krzywej czasoprzestrzennej, to myślę o świecie, w którym obowiązuje lex Wyborcza i lex jej dziadowskie pochodne, typu Wysokie Obcasy (to już jest osobne metawersum, przypominające trochę kolaborację pudrowych feministek z kroniką policyjną i portalem polki.pl, ale o tym może kiedy indziej). Bo dziennikarzy typu Adrianna Rozwadowska, którzy jeszcze nie żyją w świecie sci-fi, jest w Gazecie Wyborczej coraz mniej.