70. rocznicę proklamowania przez Dawida Ben Guriona niepodległości Izraela uświetniło dziś przeniesienie ambasady Stanów Zjednoczonych z Tel Awiwu do Jerozolimy. W języku praktyk dyplomatycznych oznacza to uznanie przez Waszyngton Jerozolimy za oficjalną stolicę Izraela, wbrew prawu międzynarodowemu, które uznaje wschód miasta za nielegalnie okupowany przez Izrael, przeznaczony na przyszłą stolicę niepodległego państwa palestyńskiego. Instytucje prawa międzynarodowego oraz rządy poszczególnych państw wielokrotnie odrzucały izraelskie pretensje do „zjednoczonej Jerozolimy” jako stolicy „państwa żydowskiego”, za taką uznając niezmiennie Tel Awiw.

Trzeba jednak pamiętać, że to nie jest do końca tak, że Donald Trump podjął w grudniu ubiegłego roku decyzję o przeniesieniu ambasady. Tę decyzję podjął już Bill Clinton, a wszyscy kolejni prezydenci ją od tamtego czasu „tymczasowo odkładali”. Trump zdecydował raczej o „odwieszeniu” decyzji Clintona. Ten szczegół ma znaczenie, bo pokazuje, że jest to kulminacja, kropka nad „i”, a nie zerwanie z dotychczasową polityką Waszyngtonu. Kulminacja ta zarazem zrywa wszystkie zasłony hipokryzji, przy pomocy których USA drapowały się dotychczas w figurę obiektywnego mediatora poszukującego z najlepszymi chęciami rozwiązania konfliktu. Nigdy nim nie były, od dziesięcioleci stały po stronie Izraela. Teraz jednak przynajmniej król jest nagi i nawet najbliżsi sojusznicy USA zaczynają odmawia udziału w tej farsie.

Jak dotąd tylko dwa państwa zadeklarowały, że podążą za decyzją Białego Domu: jedna republika bananowa (Gwatemala) i niegdysiejszy raj dla nazistów uciekających przed Norymbergą (Paragwaj). Nawet najbardziej bezkrytyczni sojusznicy Imperium Amerykańskiego (jak Wielka Brytania) i najbardziej proizraelskie rządy w Europie (jak administracja Macrona we Francji) – odmówiły udziału w tym haniebnym wydarzeniu.

Podobnie jak wybór daty tego triumfu politycznej arogancji – dla Palestyńczyków to rocznica ich narodowej Katastrofy, Nakby – również lokalizacja nowej ambasady ma za zadanie polityczną normalizację wszystkich terytorialnych roszczeń Izraela i przyklepanie dziesięcioleci izraelskiej polityki brutalnych faktów dokonanych. Działka, na której stoi budynek, przekracza linię demarkacyjną pomiędzy Jerozolimą legalnie (w sensie prawa międzynarodowego) izraelską, a jej częścią pod nielegalną okupacją.
Nie ma wątpliwości, że wydarzenie to napędza poczucie bezkarności i wszechmocy premiera Netanjahu i izraelskiego rządu, podobnie jak szowinistyczne nastroje w izraelskim społeczeństwie.

Równolegle kulminację osiągają protesty w ramach Wielkiego Marszu Powrotu. Trudno nawet pisać, ilu Palestyńczyków zostało już dzisiaj zastrzelonych przez „tłumiących protesty” izraelskich snajperów, ilu jest rannych – tak szybko te liczby rosną. Gdy piszę te słowa, międzynarodowe media podają już 41 zabitych.

Palestyńczyków czeka teraz ciężka walka, za którą wielu zapłaci życiem, Izrael być może szykuje kolejną napaść na Gazę (zrzucił na nią tysiące ostrzegawczych ulotek), ale moment, w którym świat przestał wierzyć w bezstronność głównego mediatora, a wizerunek Izraela ulega dramatycznemu rozkładowi nawet w krajach, w których tradycyjnie najbardziej panował on nad dominującą narracją na swój temat (USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy), paradoksalnie otwiera w końcu przed Palestyńczykami nowe możliwości. Znosi impas, w którym farsa „procesu pokojowego” tak długo ich utrzymywała, pozbawiając ich możliwości jakiegokolwiek ruchu.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…