Site icon Portal informacyjny STRAJK

Ameryka i jedno śmieszne słowo

Okładka Time’a z czerwca 1996 r.

Kilka dni temu, 16 lutego, miały miejsce dwa zabawne wydarzenia. Największa niemiecka gazeta „Bild” afiszowała tego dnia wielki tytuł „Nowa, brudna kampania SPD”, pod którym figurował udokumentowany artykuł o skandalicznej rosyjskiej ingerencji w niemieckie życie polityczne. Tego w Niemczech brakowało, do tego stopnia, że Niemcy zaczęły wpadać w kompleksy. Amerykańska moda medialna na ingerencje rosyjskie w wybory dotarła do Francji, do Wielkiej Brytanii, a w Niemczech, niczym na głuchej prowincji, niczego takiego jeszcze nie było. Wstyd. To jak nie mieć dżinsów w latach 70. ubiegłego wieku.

Polityczną i medialną histeryzację domniemanych rosyjskich ingerencji wykorzystał satyryczny, niemiecki „Titanic”: to on nabrał wielkiego „Bilda”, dostarczając anonimowo wymyślone maile wymyślonego „Jurija” do części SPD (partii socjaldemokratycznej). To ona miała knuć z Putinem w celu rozbicia powyborczej umowy o konstrukcji niemieckiego rządu z 7 lutego. „Bild”, dumny jak wesz, mógł wreszcie obwieścić światu, że Rosja ingeruje w Niemczech niczym w Ameryce. Kiedy wyszło, że to tylko „Titanic” zrobił sobie podśmiechujki z kretyńskiego „Bilda”, szef tej gazety wcale się nie śmiał, chyba jedyny w Niemczech, biedaczek.

Tego samego dnia w amerykańskiej telewizji Fox News, która jak inne pompuje groteskę „Russiagate”, dziennikarka Laura Ingraham niespodziewanie zapytała Jamesa Woolseya, byłego szefa CIA, czy Ameryka „próbowała kiedykolwiek wpływać na wybory w innych krajach”. I tu padła odpowiedź jeszcze bardziej zabawna, niż wpadka „Bilda”. „Tak, prawdopodobnie, ale dla dobra systemu”. To „prawdopodobnie” rozśmieszyło panią Ingraham, jeszcze zanim Woolsey odpowiedział „tralala” na drugie pytanie, czy Ameryka już nie ingeruje. Oboje pękali ze śmiechu.

Jest to tym bardziej zabawne, że amerykański politolog prof. Dov Levin już dawno pochylił się nad tym problemem, wertując tysiące dokumentów. Tzn., żeby było jasne, badacz nie traktował tajnych ingerencji w zagraniczne wybory jako jakiegoś problemu. Wprost przeciwnie, był i jest z tego dumny, no bo jak w końcu imperium ma wykonywać swą władzę nad wasalami? Zmiana wyników wyborów w wyniku różnych machinacji i przy zachowaniu pozorów jest w końcu najłagodniejszą formą dominacji amerykańskiej. Levin nie zajmował się zatem innymi, częstszymi w badanym okresie 1946-2000, formami wpływania na życie polityczne zagranicy, jak organizowanie zamachów stanu i wojny.

Dumny Amerykanin Levin skrupulatnie wyliczył 81 tego typu ingerencji w badanym okresie. W niektórych krajach, jak Włochy czy Japonia, CIA robiła to skutecznie po cztery razy, więc łącznie Stany Zjednoczone ingerowały tylko w 45 krajach świata. To się nazywa doświadczenie w prowadzeniu własnych interesów.

Levin skromnie definiuje „ingerencję wyborczą” jako „operację finansową, której celem jest zdeterminowanie wyniku wyborów w pożądanym kierunku”, ale wylicza też, co się w tym zawiera: rozpowszechnianie fałszywych informacji (dziś to się nazywa „fake news”), tworzenie materiałów wyborczych dla wybranego (przekupionego) kandydata lub partii, nasilenie lub zatrzymanie innej pomocy zagranicznej, publiczne grożenie lub faworyzowanie kandydatów, no i oczywiście przekazywanie gotówki, najczęściej zresztą od innych, zastraszonych wasali Ameryki.

W wywiadzie udzielonym w grudniu 2016 r. NPR (publicznemu radiu amerykańskiemu) Levin zapytany o to samo, co ostatnio Woosley, odpowiada, że po 2000 r. Stany Zjednoczone robiły sobie jaja z innych państw m.in. na Ukrainie, w Kenii, w Libanie… Nie ma tu żadnych rewelacji. Takie są potrzeby kompleksu militarno-przemysłowego i korporacji USA. Oczywiście najbardziej zabawnym amerykańskim słowem jest „demokracja”. Tego nie przebije ani „Bild”, ani nawet Woosley ze swoim „tralala”, które tak wszystkich rozśmieszyło.

Exit mobile version