Od wielu godzin obserwuję ekran telewizora, z którego wylewają się fale niepokoju i słabo skrywanej paniki – Ameryka płonie, Kapitol wzięty! Nie dziwię się nutkom histerii redaktorom amerykańskiej telewizji TVN, tak jak nie zaskakuje mnie słabo skrywany ton ich narracji: oto hołota weszła do świątyni demokracji, jakim jest Kapitol, co to będzie, co to będzie? Nic nie będzie otóż. Przynajmniej teraz. Jednocześnie jednak wtargnięcie rozgniewanego tłumu do siedziby parlamentu USA jest głęboko symboliczne.
Gdyby próbę szturmu Kapitolu podjęli wściekli ludzie związani z ruchem Black Lives Matter, zapewne sytuacja byłaby już rozwiązana na krwawo, poprzez strzelanie do intruzów. To nie są domysły: można wyszukać w sieci zdjęcia uzbrojonych po zęby gwardzistów, policjantów i żołnierzy gotowych wymierzyć do demonstrantów, którzy późną wiosną-wczesnym latem protestowali po zamordowaniu George’a Floyda. Do „świątyni demokracji” weszli jednak biali mężczyźni o zapatrywaniach prawicowych i skrajnie prawicowych, stąd pewna spolegliwość. Gaz i godzina policyjna były, ostra amunicja już nie.
Mylą się głęboko dziennikarze i komentatorzy TVN, obserwujący na bieżąco rozwój wypadków. Oni w Trumpie i jego postępowaniu widzą przyczynę obecnej sytuacji w stolicy Stanów Zjednoczonych. To nieprawda. Trump, jego tweety i pogróżki to zaledwie ostatnie ogniwo łańcucha przyczynowo-skutkowego. Taki prezydent jest nieuchronnym skutkiem rozwoju kapitalistycznego świata, któremu od lat przewodzi Ameryka, a w ciągu ostatnich lat już jedynie próbuje przewodzić. Ale jej czas i czas dotychczasowego świata się skończył. Tak, jeszcze przez lata będzie zdychał w agonii i konwulsjach. Ale nie zmieni już generalnego obrazu, do którego się tak przyzwyczailiśmy.
USA nie jest już, jak bredzi któryś z dziennikarzy, „wciąż żywą demokracją”. Ani żywą, ani demokracją. Jest od dawna już autorytarnym imperium, groźnym, krwawym i nieprzewidywalnym. Tłum na Kapitolu nie zrobi nic – nie ma ani struktur, ani przywódców. M.in. z tej samej przyczyny realne zmiany po masowych protestach Black Lives Matter ograniczyły się do strącenia pewnej liczby pomników. Amerykanie od lat pragną zmian, bo w kapitalizmie takim, jaki istnieje w „żywej demokracji”, nie da się żyć. Ale system polityczny w ich kraju działa tak, by do żadnej zmiany nie dopuścić. Ostatnie wybory prezydenckie były tego dowodem namacalnym.
Tłum na Kapitolu to gniew w czystej postaci. Ludzie zaprotestowali przeciwko poniżaniu ich i lekceważeniu, przeciwko pogardzie, jaka odczuwają ze strony elit. Bardzo znamienne są ataki demonstrantów na sprzęt największych mediów amerykańskich, będące emanacją tej właśnie pogardy. Ludzie, którym nie powiodło się w wyścigu szczurów nie chcą wiele, chcą na początek okazania szacunku i Trump im go – w przewrotny i pozorny sposób – dał. Teraz boją się, że wszystko to, co ich spychało na pozycje pariasów, wróci. Widzicie pewne analogie z krajem nad Wisłą?
Głęboko obrzydliwe jest słabo zawoalowane opowiedzenie się liberalnych elit zachodniego świata z gruntu przeciwko ludziom protestującym na Kapitolu bez cienia choćby zrozumienia, co naprawdę dzieje się w Ameryce. Ten kraj, który pouczał wszystkich, czym jest demokracja i wolność, w 2020 r. przeżywał wstrząs za wstrząsem, a u ich podstaw stało ciągle to samo: poczucie, że otaczająca rzeczywistość jest nie do zniesienia. Jednak liberalnych ekspertów nadal stać tylko na potępienie „warchołów” i „że ataki nie będą tolerowane”, piszą o „haniebnych scenach” na Kapitolu, chcą by do stolicy USA wrócił „porządek i praca”. Biden mówi bez żenady o „tłuszczy”. Wtórują im w tym tonie dziennikarze polskich liberalnych mediów. Świadczy o tym, że niczego przez ostatnie 30 lat się nie nauczyli, niczego nie zrozumieli. To nieuleczalne. Do końca będą czepiać się mirażu o Ameryce jako źródle demokracji, stróżu demokracji, przywódcy świata, czy jakie tam jeszcze całkowicie nieprawdziwe stwierdzenia wyciągają jak króliki z kapelusza.
Jeszcze nie rozumiecie? Wasz świat już nie wróci.