
Nie lubię Amerykanów. Nie życzę im dobrze. Naród, który wierzy, że Bóg powierzył mu specjalną rolę w historii ludzkości i trzy razy wybrał sobie Busha na prezydenta (nawet, jeśli jedne z tych wyborów były nieortodoksyjnie uczciwe) – zasługuje na to, co go spotyka. Tym niemniej budzi się we mnie jakieś współczucie, kiedy słyszę, co ma im do zaoferowania trzeci z kolei Bush, aspirujący do stanowiska Przywódcy Wolnego Świata.
Polityk o wdzięcznie brzmiącym imieniu Jeb, prezentując swój program na uzdrowienie amerykańskiej gospodarki i poprawę losu obywateli oświadczył, iż Amerykanie za mało pracują: „Pracujcie więcej godzin i przez swoją produktywność zapewnijcie większy dochód dla swoich rodzin” – poradził teksański milioner swoim rodakom. Wobec dość powszechnego oburzenia, Jeb – lekceważąc pamiętną radę Philipa Marlowe’a: „nie bądź facetem, który szura krzesłem, żeby zatrzeć fakt, że pierdnął w towarzystwie” – pouczył bliźnich, że szybki wzrost gospodarczy wymaga, aby pracowali 40 a nie 30 godzin i w ten sposób „dzięki naszemu sukcesowi będą mieć dodatkowe pieniądze dla swoich rodzin i sami zdecydują jak je wydawać, zamiast stać w kolejkach po rządową pomoc”.
Zgodnie z prawem, amerykański tydzień pracy wynosi 40 godzin. Ale według badań uniwersytetu Princeton, przepisową szychtę odrabia tylko czterech na dziesięciu Amerykanów. Mniej niż co dziesiąty pracuje krócej. Reszta – połowa – tyra dłużej, czasem dużo dłużej: co piąty zalicza ponad 60 godzin. Czyli przez siedem dni w tygodniu pracuje dłużej niż osiem godzin dziennie.
Co zabawniejsze, wzrost tak zalecanej przez Jeba produktywności Amerykanów w żadnym stopniu nie przekłada się na „pieniądze dla ich rodzin”. Od 1948 roku produktywność amerykańskich pracowników wzrosła o 243 procent. W tym czasie rzeczywiste stawki godzinowe – o niespełna 110 procent. Co ważniejsze: 90 procent tego wzrostu przypada na lata 50. i 60. Do wczesnych lat 70. – czyli do końca epoki keynesizmu – wzrost dochodów był równomierny do wzrostu produktywności. Potem wskaźniki zaczynają się rozjeżdżać, z początku delikatnie – ale potem wkraczamy w lata 80, czas opętańczych recept Miltona Friedmana i tzw. reaganomiki . Przez ostatnie trzy dekady produktywność amerykańskich pracowników na stanowiskach niekierowniczych wzrosła o prawie 150 procent. Ich zarobki o – uwaga – 8,9 procenta.
Jeb Bush przez ostatnie trzy dekady zarobił 29 milionów dolarów. Zapłacił od nich, do spółki z niepracującą żoną, która oddaje się działalności charytatywnej, 36 procent podatku. Uważa, że to bardzo dużo.
Kiedy spojrzeć na Jeba – Ryszard Petru musi się jeszcze dużo nauczyć.
Rządy strasznych starców
Gerontokracja to pojęcie wywiedzione ze starożytnej Grecji. Oznaczała władzę sprawowaną p…
Ależ to doskonale panuje do świadomości Polaków lepionej na nowo po 1989 przez neoliberalnych kaznodziejów i sprostytuowane na tę samą modłę media. Polak jest gotów pracować ponadwymiarowo za jałmużnę, gdyż wmówiono mu że sama w sobie praca jest czymś cennym, a wynagrodzenia muszą odzwierciedlać rynkowe realia, czyli mają być na tyle niskie, by nie zrujnować „pracodawcy” – czytaj: nie odbierać mu szansy na kolejnego merca, jacht, awionetkę, apartament. I ludzie (nie wszyscy na szczęście) z grubsza to łykają. Podobny sposób rozumowania zaimplantowano polskim mózgowiom w sprawie Grecji obciążając całą winą za kryzys społeczeństwo nierobów i cwaniaków pasożytujących na ciężkiej i uczciwej pracy reszty Europy.
Kris – trudno się nie zgodzić z Tobą.
Popieram
„God bless America”! Ale z drugiej strony u nas też funkcjonuje mit o Polakach jako „Mesjaszu Narodów”.
Jednak w micie mesjanistycznym nikt nie przebije Żydów. Powszechnie wielu z nich uważa naród żydowski za najbardziej poszkodowany naród świata, z drugiej strony zaś za mesjasza narodów. Publicyści też używają często figury, że ktoś jest współcześnie poszkodowany jak Żydzi. Ale jeśli zobaczymy na zarobki czy nagrody, obraz jest całkiem inny …
Czy jak biały człowiek mówi źle o drugim białym to też …rasizm? Dla katoli matka karmiąca to już…pornografia! PO, PO, będą POPiS-y PiS-u. Będzie się działo, oj będzie się działo, w noc wisiało, a w dzień stało.
Pozdro.
Też nie lubię rasistów. Ale tylko Hamerykańskich.
Nie lubię rasistów. A pani Agnieszka Wołk-Łaniewska jest rasistką. I oficjalnie to głosi. Heh lewicowy portal.
A ten rasizm to w czym się przejawia?
Sensu stricte to nie rasizm. Zgeneralizowana wrogość wobec jakiegoś narodu nie jest cechą socjalisty.
Bród w sercu bywa wywalany pod przykrywką słusznych idei, także socjalistycznych.
Ewidentnie w mniemaniu autorki można 300 000 000 ludzi życzyć źle, „bo są sami sobie winni”.
Ach, wystarczy zajrzeć na dowolną stronę z komentarzami żeby zobaczyć jak polscy prawacy kochają Rosjan, Żydów czy Niemców. Rasizmu w tym nie ma, to czysta szalejąca nienawiść.
Obawiam się, że Polacy to także naród, który w większości (tej większości, która pójdzie do wyborów) wierzy, że jest wybrańcem Boga i zagłosuje na zjednoczoną prawicę. Czy my też będziemy zasługiwali na to, co nas spotka?
Tak