Amerykańscy muzułmanie nie tylko muszą wysłuchiwać pogróżek Donalda Trumpa i jego fanów. Padają ofiarami zupełnie realnej przemocy.
Według statystyk „New York Times’a”, przed atakiem terrorystycznym w Paryżu amerykańska policja prowadziła średnio w miesiącu 12 dochodzeń w sprawach przestępstw motywowanych nienawiścią do islamu. W grudniu liczba ta poszybowała do 38.
Większość przestępstw uderza swoim prymitywizmem. Amerykańscy „obrońcy zachodnich wartości” szczególnie chętnie atakują kobiety w islamskich chustach. Popularne są również akty wandalizmu w meczetach – od wulgarnych graffiti, poprzez podrzucanie świńskich łbów, do podpaleń. Wzrost liczby takich incydentów odnotowano w całych Stanach Zjednoczonych równocześnie z wkraczaniem do medialnego głównego nurtu antyislamskich haseł, w których lubują się politycy Partii Republikańskiej na czele z Donaldem Trumpem, Rickiem Santorumem i Benem Carsonem.
Rada Relacji Amerykańsko-Islamskich alarmuje, że liczba ataków na meczety w 2015 r. jest najwyższa od sześciu lat, a obecne tendencje wskazują, że będzie jeszcze rosła. Islamofobia osiąga rozmiary niespotykane nawet po zamachu na World Trade Center – w hrabstwie Augusta w stanie Virginia musiały zostać zamknięte wszystkie szkoły, gdyż rodzice uczniów protestowali przeciwko pojawieniu się na lekcji geografii informacji o arabskiej kaligrafii.
Podobnie natomiast jak w 2001 r. ofiarą ksenofobów padają również ludzie zupełnie przypadkowi. W Grand Rapids w stanie Michigan w biały dzień prosto w twarz został postrzelony Sikh. Miał brodę i turban, a to wystarczyło, by wziąć go za muzułmanina. A przecież każdy muzułmanin to terrorysta, nieprawdaż?
[crp]