Nad upadkiem autorytetów załamuje ręce Ewa Wilk w najnowszym numerze Polityki. Publicystka z niepokojem zauważa, że podczas pandemii przyspieszył proces deprecjacji prestiżu osobistości i zawodów cieszących się niegdyś powszechnym uznaniem. „Z wirusem pewnie sobie kiedyś poradzimy, ale odległe w czasie skutki zbiorowego covidowego doświadczenia mogą być dla naszego społeczeństwa bardzo znaczące. Pandemia pobudziła całą rodzinę wirusów, jakie od lat drzemią – nazwijmy to – w materiale genetycznym naszej zbiorowości. Nieufność, zawiść, przypisywanie sobie wyłącznie dobrych intencji i wszelkich walorów moralnych, a odmawianie ich innym, podejrzliwość i niechęć wobec każdego, kto wyrasta ponad przeciętność”, martwi się autorka.

Zawsze myślałem, że problem z zaufaniem ma człowiek, który nie czuję się bezpiecznie. Z powodu widma bezrobocia, utraty dochodów, bycia oszukiwanym przez państwo, czy ogólnej niestabilnej sytuacji w kraju. A tu proszę, Ewa Wilk mi wyjaśniła, że to wszystko w polskich genach siedzi.

Publicystka Polityki opisuje przypadek, który zasmucił ją najbardziej.  „Najjaskrawszy przykład, jak niewiele to wszystko znaczy, przyniosła ponura historia kilkunastu osób, które pochopnie zaszczepiły się pozakolejkowo w klinice Warszawskiego Instytutu Medycznego; ich publiczna rozpoznawalność tylko podniosła poziom pogardliwego hejtu”.

Ewę Wilk martwi też spadek zaufania do prestiżowych zawodów. Wskazuje, że profesor uniwersytecki jest już za pielęgniarką, a adwokat na równi, o zgrozo, ze  sprzątaczką. Przerażające, prawda?

Najbardziej zainteresował mnie jednak przywołany przez Ewę Wilk ranking sprzed 20 lat. Czytelnicy Polityki wybierali najbardziej zasłużonych rodaków z poprzedniego stulecia. W zestawieniu Panteon Polaków XX wieku zwyciężył, któż by się tego spodziewał, Jan Paweł II,  na kolejnych miejscach znaleźli się m.in. Skłodowska-Curie, Piłsudski, Sienkiewicz, Wałęsa, Jaruzelski, Wyszyński, Kieślowski i Balcerowicz.

Ewa Wilk stawia tezę: nie tylko pandemia, ale przede wszystkim wojna polityczna doprowadziła do zagłady uniwersalnych autorytetów. Każdy obóz forsuje swoich świętych, niszcząc zarazem wszelkimi środkami postacie ikoniczne przeciwnika.

Takie zjawisko faktycznie ma miejsce. Obóz władzy wściekle atakuje personalne symbole III RP, podważając zarazem autorytet instytucji. Trybunał Konstytucyjny, prokuratura, Telewizja Publiczna, Rzecznik Praw Dziecka – wszystko to zostało zaangażowane do walki politycznej i nawet zwolennicy obozu władzy nie traktują tych urzędów jako neutralnych i służących ogółowi. Niszczenie Wałęsy, Tuska, Gersdorf, obrzydzanie społeczeństwu sędziów, szczucie na lekarzy ma na celu obniżenie wiarygodności osób i zawodów publicznych. Obywatel, który nie ufa prawie nikomu, jest szczególnie podatny na zintensyfikowany przekaz propagandowy.

To oczywiście niedobrze, że proces ten przynosi polityczne korzyści radykalnej prawicy. Warto się jednak zastanowić – czy stawianie na pozycji autorytetów wybranych jednostek, przypisywanie im wyjątkowych cech i obdarzanie ich splendorem jest z demokratycznego punktu widzenia uprawnione? W każdej epoce znajdziemy osobowości szczególnie zasłużone dla ogółu, wykazujące niezwykłe zdolności czy odznaczające się wyjątkową odwagą. To jednak nie one decydują o biegu historii. Najważniejsze zmiany zostały zaprowadzone dzięki ofierze i zaangażowaniu mas społecznych.

Dlatego w moim Panteonie Polaków XX wieku nie znajdzie się miejsce dla indywidualności, nawet tych najwybitniejszych, jak Dzierżyński, Luksemburg czy Gierek. Za niedorzeczność uważam też szeregowanie i ważenie zasług z różnych momentów dziejowych. Moimi bohaterami poprzedniego stulecia byli uczestnicy Rewolucji 1905 roku, występujący przeciwko tyranii caratu i kapitalistycznego wyzysku. Wybitnym polskim obywatelem był też każdy uczestnik Strajku Chłopskiego – wielkiego zrywu wymierzonego w niesprawiedliwość i feudalną przemoc II Rzeczpospolitej. Za autorytet uważam każdego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego, wymierzającego bagnet w hitlerowskiego okupanta. Wielkim Polakiem był każdy robotnik podnoszący z gruzów powojenną Polskę, każdy członek Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, chroniący odradzającą się ojczyznę przed leśnymi bandami, a także każdy uczestnik buntów robotniczych, ścierający się najpierw z milicją, potem z policją, protestujący przeciwko zaprowadzaniu kapitalistycznego porządku.

To byli zwykli ludzie, najczęściej anonimowi, ale to oni właśnie, nie żaden Wojtyła czy inne truchło, dokonali rzeczy wielkich.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Błąd poznawczy drogi autorze. Autorytetami nie są i nigdy nie będą „anonimowi żołnierze Gwardii Ludowej” których i ja szanuję, poważam i uważam dokładnie jak ty. Autorytet znaczy „nie anonimowy”, bo znaczy publiczny. Mamy więc nadal wybór między Wojtyłą a Dzierżyńskim. Spróbujmy mądrzej poszukać autorytetów, żeby nie trzeba było wybierać konkretnie między Wojtyłą a Dzierżyńskim. I pomyśl o naszych masach, a nie konkretnie o tobie i o mnie.

  2. Uczestnik buntów robotniczych, ścierający się z milicją przeciwko zaprowadzaniu kapitalistycznego porządku? Ciekawe, nie znam żadnego takiego przypadku. Ścieranie się z milicją służyło właśnie zaprowadzaniu kapitalistycznego porządku.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…