Słusznie obnażył wczoraj celebrycką próżność małżeństwa Lewandowskich Piotr Szumlewicz. Piotr jest znany z niezgody na obecność w mediach płycizny i popkulturowej sieczki, kreującej na idola każdego, kto skutecznie zrobi szum wokół swojej codzienności. Bo tak zwani celebryci nie robią szumu wokół swoich dokonań artystycznych czy naukowych, robią szum wokół codziennych czynności pielęgnacyjnych, fizjologii, zakupów, wysokości obcasa. Rozumiem tę niezgodę Piotra, jednak celebryci nie są zjawiskiem nowym, a popkultura spełnia w przyrodzie ważną funkcję wentyla rzeczywistości. Anna Lewandowska i jej Brzuch jako produkty są niebezpieczni nie dlatego, że ich medialne występy irytują ludzi o wysokim IQ, bo na kulturę masową nie ma co się obrażać, że schlebia masowym gustom – od tego jest. Swoją drogą celebryta bez tzw. parcia na szkło to przecież zaprzeczenie definicji celebryty.

Są niebezpieczni z tego powodu, który nazwała już dosadnie po imieniu Paulina Młynarska: „Młode kobiety, młode mamy! Mam nadzieję, że tego nie kupujecie. To jest biznes, który was wkręca w nierealistyczne oczekiwania od samych siebie, szkoda Waszego życia na próby sprostania im”.

Teraz ćwiczenie dla wszystkich, którzy brzydzą się pudelkami i innymi serwisami plotkarskimi. Poszukajcie w sieci fotek Anny Lewandowskiej sprzed okresu „fejmu”. Wystarczy nawet, jeśli wpiszecie w Google „Anna Lewandowska stare zdjęcie”. Wyskoczy Wam z internetu Ania – prawdziwa dziewczyna z sąsiedztwa. Ania, nie Ann z „Healthy plan by Ann”. Ania, która przesadziła z solarką, a włosy zrobiła na czarno i obcięła na „grzybka”. Ania z wystającymi, uroczymi wiewiórczymi zębami, po których dziś nie został ślad – zamiast nich uśmiech młodej mamy jest nieskazitelny niczym ten, który pokazuje Shakira w reklamie gumy Orbit. Te zęby stały się dla mnie symbolem wiarygodności Anny Lewandowskiej jako „kobiety takiej jak my wszystkie”.

Ann Lewandowska jest sportsmenką. Świetnie, że trzyma się w swoim życiu zdrowych nawyków,  nie zamierzam z tym dyskutować. Korzyści z aktywności fizycznej i zdrowego żywienia są niezaprzeczalne. Ale Ann, oprócz zdrowych nawyków, ma również obok siebie sztab profesjonalistów na wyciągnięcie ręki. Ann ma zapewnioną opiekę medyczną na poziomie lux, na który nie stać Kasi czy Magdy. I dlatego średnio nadaje się na ikonę „everywoman”, która chudnie w oczach jeszcze zanim na dobre wstanie z połogu. Nie jest to do końca jej wina (serwus, pani Anno, życzę Pani, aby układało się Pani jak najlepiej; w ogóle życzę każdej kobiecie, żeby mogła wieść życie w luksusie). Ale taka jest prawda. Ktoś, kto wymyślił bajkę „Jak Anna mogła to wy też”, najwyraźniej nie zbadał „rynku” wystarczająco uważnie. Bo niestety nie wszyscy „mogą”.

Problemy codzienności Kasi czy Magdy, które po trudach porodu przy malutkim dziecku nie mają czasu, żeby pójść na siku, nie mówiąc o wzięciu kąpieli, nie dotyczą naszej sportsmenki. „Zwykłe” dziewczyny nie mają dostępu do drogich kosmetyków, nie mają czasu ani chęci na pstrykanie fotek, bo widać by było na nich wielkie worki pod oczami. Nie zawsze mogą zostawić dziecko pod opieką usłużnej niani czy swojej matki, nie zawsze nawet mogą liczyć na ojca dziecka. Nie zawsze im się przelewa. Bywa, że chudną nie od „bycia fit”, ale z nerwów lub z przemęczenia. Do tej pory słyszały zewsząd „Zostałaś matką! To cud! Skacz z radości, zamiast narzekać!”. Teraz na dokładkę usłyszą „Zobacz, a Lewandowska to ma płaski brzuch po ciąży”.

W mediach wystawia się produkty – bezpośrednio za pieniądze lub pośrednio za popularność: swoje artykuły, swoje zdjęcia, swoje wyroby, czasem swoje życie prywatne. Ann wystawia płaski brzuch, efekt fit-stylu życia – nie pierwsza i nie ostatnia. Dziwi mnie natomiast, że skarży się na negatywne reakcje, jedocześnie pokazując swoje idealne życie w kolejnych i kolejnych wciąż odsłonach, mamiąc przy tym kobiety, że też mogą tak mieć – wszystko przecież w ich rękach i mięśniach (oto siła coachingu). Tylko że „zwykła kobitka” na luksusowych wspomagaczach nie jest już „zwykłą kobitką”.

Nie da się również zbudować paraleli na zasadzie „Anna Lewandowska hejtowana jak każda młoda matka”. Nie da się porównać codziennych trudności, z jakimi mierzą się polskie mamy z opiniami w internecie, o które celebrytka sama się nawiasem mówiąc upomina. Bo „zwykła” czuje się winna, „pchając się z wózem” do sklepu czy autobusu. Jest nazywana „wózkarą” i „roszczeniową mamuśką, co się pcha do uprzywilejowanej kolejki” oraz „powinna wyjść do toalety” na czas karmienia. Takiego hejtu Ann nie doświadczy. Doświadczy co najwyżej uzasadnionej krytyki za promowanie szkodliwych, odrealnionych wzorców.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Co się dzieje w tej głowce? Zazdrość? Prawdziwa, lewicowa wprawdzie, ale jakże swojska, miłość bliźniego. Dokopać Ann to ma być odnowa i perspektywa moralna lewicy???

    1. Jawny efekt cieplarniany. Dwutlenek, jak widać, potrafi zaczadzić nawet tak światly umysł.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…