Od 2017 roku do Opola zostanie włączonych kilka okolicznych sołectw. Wraz z niezależnością administracyjną ich mieszkańcy zostaną także pozbawieni niemieckich nazw miejscowości, które na życzenie lokalnej społeczności pojawiły się kilka lat temu.
Dwujęzyczne tablice na Opolszczyźnie są demokratycznym gestem w stronę niemieckiej mniejszości, która zamieszkuje region w liczbie ponad 106 tys. Pierwsze pojawiły się w 2008 roku w Radłowie (niem. Radlau) i Kolonii Biskupskiej (niem. Friedrichswille). Inicjatorem przedsięwzięcia był parlamentarny reprezentant Niemców Henryk Kroll. Ustawa była efektem jego wieloletniej pracy, zapoczątkowanej w 1990 roku. Poseł nie krył wzruszenia, kiedy udało mu się zrealizować projekt – pod 356 polskimi nazwami miejscowości pojawiły się również niemieckie. – Tablice te pokazują, że to region wielokulturowy, mieszka tu mniejszość, że możemy być przykładem jedności dla innych – mówił osiem lat temu.
Niestety, dwujęzyczne nazewnictwo nie spodobało się pisowskiej władzy w Warszawie, a konkretnie prominentnemu reprezentantowi tej ekipy – opolskiemu posłowi Patrykowi Jakiemu, który obecnie sprawuje funkcje wiceministra sprawiedliwości. Znany z ksenofobicznych wypowiedzi w stosunku do imigrantów polityk najwyraźniej jest nieufny również wobec mniejszości niemieckiej. W sojuszu z prezydentem Opola Arkadiuszem Wiśniewskim, współpracownik Zbigniewa Ziobry zyskał aprobatę rządu dla włączenia w granice Opola kilku ościennych sołectw. Niezależność administracyjną od 1.01.2017 r stracą Borrek (Borki), Krzanowitz (Krzanowice), Czarnowanz (Czarnowąsy), Horst (Świerkle), Zirkowitz (Żerkowice), Chmiellowitz (Chmielowice) i Winau (Winów). Mieszkańcy tych miejscowości protestowali przeciwko decyzji, która oznacza dla nich odcięcie od wpływów z podatków, co wpłynie na pogorszenie jakości usług publicznych, ograniczenie dostępu do kultury oraz zagładę kilku prężnie działających instytucji. Więcej o sprawie można przeczytać na naszych łamach w tekście Michała Pytlika „Większe Opole”.
Najbardziej szkodliwym skutkiem działań duetu Wiśniewski – Jaki może być jednak odnowienie antagonizmu pomiędzy doskonale zasymilowaną mniejszością niemiecką a Polakami. Poseł PiS przekonując rząd do poparcia planu powiększenia Opola argumentował, że głównymi przeciwnikami tego projektu są Niemcy. Atmosferę podgrzał również radny Prawa i Sprawiedliwości Sławomir Batko, który powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że „potrzebna jest tylko tablica z nazwą Opola i nie ma potrzeby, by niemieckie tablice zostawały”, gdyż „niemieckie tablice rodzą niepotrzebne emocje”.
Czy opolscy Niemcy mają szansę na zachowanie tablic w swoim języku? Teoretycznie tak, gdyż w świetle obowiązujących przepisów, jeśli populacja danego regionu składa się w co najmniej w 20 proc. z przedstawicieli mniejszości, a 50 proc. biorących udział w konsultacjach społecznych opowie się na „tak”, to nazwy mogą być dwujęzyczne nawet w całym Opolu. Problem w tym, że niechętna takiemu rozwiązaniu jest rada miasta, która już teraz zapowiedziała, że takiego rozwiązanie nie poprze. Niemcy są natomiast oburzeni koniecznością przeprowadzania konsultacji. – Takie konsultacje już się odbywały i to na ich podstawie w tychże miejscowościach umieszczono tablice! – oburza się Rafał Bartek, szef Mniejszości Niemieckiej.
Sprawa budzi niepokój również w środowiskach akademickich. – Rada miasta mogłaby podjąć uchwałę o symbolicznym umieszczeniu takich tablic w nowych dzielnicach miasta. To najprostsza możliwość złagodzenia konfliktu – mówi prof. Grzegorz Janusz, dziekan Wydziału Politologii oraz kierownik Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Czy politycy PiS posłuchają tego głosu rozsądku?