– Konferencja COP 26 urodziła mysz – napisał Jerzy Szygiel na tych łamach. Warto zastanowić się, co będzie ze światem, gdy kryzys – i to nie tylko klimatyczny – uderzy z siłą tornado w globalną cywilizację. Uderzy, to pewne. Zapowiedzią jego są tysiące – a będą miliony – stukających do bram Europy Zachodniej i USA migrantów.

Kryzysy są immanencją systemu kapitalistycznego. Sygnał, jakim był kryzys 2008 roku, niczego nie nauczył elit globalnych, reprezentantów światowego mainstreamu politycznego, politycznie wziętych analityków czy topowych dziennikarzy. Ciągle słyszymy narrację o szczęśliwości, jaką niesie wolny rynek i wzrost PKB. A równocześnie ponad 70 proc. populacji światowej należy do najniższej kategorii majątkowej, a prawie połowa z tej grupy nie posiada niemalże nic. 26 miliarderów dysponuje majątkiem takim jak 3,8 mld ludności świata.

Świat i ludzkość stoją przed planetarnymi wyzwaniami. Nie da się zrealizować koncepcji humanistycznej cywilizacji, akceptując równocześnie nierówności majątkowe i drastyczne różnice w poziomie jakości życia grup, społeczeństw czy całych narodów.

Szczyt klimatyczny w Glasgow pozostawił z wielu względów olbrzymi niedosyt. I nie chodzi o samoloty uczestników, niosące jak najgorszą symbolikę w zderzeniu z meritum konferencji i klimatycznym zagrożeniem dla naszej planety, które zablokowały miejscowe lotnisko, ale o miałkość przekazu i intelektualną bezpłodność liderów światowej polityki. Tak, to dobrze, że przyjęto dwie ramowe umowy dot. ograniczenia emisji metanu i ochrony lasów. Źle, że niektórzy czołowi emitenci metanu (Chiny, Rosja, Indie i Australia) nie podpisali się pod dokumentami w tej sprawie. Ale to szczegóły. Tu chodzi o przyszłość całej cywilizacji.

Cywilizacje wielokrotnie w historii świata załamywały się, ale ten kryzys dotknie całego, absolutnie całego gatunku ludzkiego.Tymczasem szczyt pokazał tylko brak  konsensusu wśród światowych przywódców bogatego świata w sprawie przedsięwzięć jakie trzeba podjąć w skali globalnej, aby ten proces spowolnić. Jak dotąd jedyne stanowisko, które bogaci wygłaszają w miarę zgodnie jest takie: to nie ci, którzy napaśli się w czasie kolonialnej eksploatacji i rabunku mają obniżyć poziom życia. Oni teraz pouczają ofiary wyzysku o konieczności oszczędzania, zaciskania konsumpcyjnego pasa, cywilizacyjnej ascezy.

Nie tylko nośniki energii – węgiel, gaz, ropa naftowa – zdrożały, i będą drożeć nadal do poziomów do niedawna niewyobrażalnych (to też, nawiasem mówiąc, pokłosie panującego kultu giełd i outsourcingowego – kosztem długoletnich umów – pozyskiwania surowców). Jak podał ostatnio madrycki El Pais, cena niklu wzrosła o 20 proc., miedzi o 40 proc., stali o 30 proc. (a już wiosną ubiegłego roku wzrosła prawie o 60 proc.), kobaltu prawie się podwoiła. Ich udział jest niezbędny w produkcji baterii, turbin wiatrowych i paneli słonecznych, kluczowych elementów dekarbonizacji gospodarki. A ich rosnący koszt stanowi zagrożenie dla rozwoju tych technologii, mających odmienić oblicze naszego świata.

Produkcja samochodu elektrycznego wymaga sześciokrotnie więcej zasobów mineralnych niż spalinowego, a typowa turbina wiatrowa wymaga dziewięć razy więcej niż elektrownia gazowa, zgodnie z ostatnim porównaniem Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA). Kraje dostarczające gros tych surowców na rynek światowy, idąc śladem państw naftowo-gazowych, wykorzystują sytuację sprowadzając wywóz tych kopalin wyłącznie do firm państwowych. Dotyczy ten proceder również geologicznych poszukiwań nowych złóż (np. Meksyk i Boliwia – lit, Indie – molibden). Jak zapewnia ekologiczne lobby, głównym zagadnieniem winna być dekarbonizacja. Ale proponowany tzw. „zielony ład” niesie sobą oprócz ograniczenia emisji CO2 także elementy przemilczane dyskretnie przez propagatorów tych rozwiązań.

Z cięciami w produkcji dóbr i usług wiąże się konsekwencja ograniczenia ich sprzedaży. Bo nasze dochody spadną, a ceny wzrosną (przypominam: zysk pomnażać można w dwojaki sposób – albo produkując tanio i dużo, albo utrzymując elitarny, drogi produkt). Co w takim razie z zatrudnieniem? Obecny jego poziom będzie nie do utrzymania. To zagadnienie jest nie tylko egzystencjalne – praca i dochody z niej stanowią o przeżyciu – ale może przede wszystkim w przedmiocie znaczenia pracy jako rozwoju  jednostki. Co z tak podstawowymi elementami naszego życia jak masowy dostęp do energii elektrycznej, gazu, wody, ciepła? Raz, że ich ma być mniej (ochrona emisyjna i dekarbonizacja), dwa – wzrosną horrendalnie ich koszty przy jednoczesnym dramatycznym spadku dochodów ludności.

Patrzmy dalej. Horrendalny wzrost biletów lotniczych to ograniczenie tej formy komunikacji sięgające nawet 80-90 proc. stanu obecnego. Benzyna – to spadek produkcji samochodów, a w związku z tym wzrost ich ceny i spadek dostępności. Upadek turystyki i zniknięcie tłumów przedstawicieli middle class podróżujących po świecie spowoduje uderzenie w kraje żyjące z niej. Co z jakością życia milionów ludzi w tych krajach, zajmujących się dotychczas obsługą rzesz turystów? „Zielony ład” i słuszna skądinąd promocja wegetarianizmu – przemysłowa produkcja mięsa oprócz szokującego czynnika humanitarnego powoduje niewyobrażalną nadprodukcje fekaliów i innych zanieczyszczeń – zmusi nas do ograniczenia spożycia mięsa. Tak, to głównie przemysł spożywczy (przerób mięsa) odpowiada za nadmierne zużycie wody i zanieczyszczenia środowiska w różny sposób. Ale czy mamy plan, co zrobić z ludźmi dziś zatrudnionymi w przemyśle spożywczym i z krajami takimi jak Argentyna, Urugwaj czy Brazylia, których budżety żyją w lwiej części z eksportu mięsa do krajów bogatych? Czy wspomniane ubogie, poszkodowane w epoce kolonializmu kraje, mają na równi z tym bogatymi ponieść koszty wyrzeczeń w imię globalnej i gatunkowej solidarności?

Czy ci, którzy z podboju i rabunku zapewnili sobie współcześnie dostatni poziom życia swoich społeczeństw, nie powinni w imię właśnie owej solidarności ponieść wyższych nakładów na rzecz globalnej walki z efektem cieplarnianym?

Do tego trzeba zmiany mentalności elit rządzących światem i absolutnego porzucenia doktryny neoliberalizmu, który z idei konsumpcji i wolnorynkowego złotego cielca uczyniła z ludzi „bezrozumne istoty żyjące tylko po to by konsumować”. Panowanie ideologii opartej o pazerności i egoizmie okazuje się drogą w ciemny zaułek. Wraz z „zielonym ładem”  to musi się skończyć. Neoliberalizm i myślenie kolonialno-eksploatatorskie zniszczyło do dna ideę wspólnej Europy, opartej przecież na solidarności, humanizmie, prawach człowieka i stabilizacji życia jej obywateli. Prawa człowieka – wedle Karty ONZ – to nie tylko wolność, demokracja, swoboda przedsiębiorczości i zysków. To także podstawowe zabezpieczenia socjalne, prawo do odpowiedniej jakości życia, szczęścia, dostępu do kultury, nauki, wypoczynku.

Tykająca bomba zegarowa nierówności społecznych stanowi poważną groźbę, z której niewielu zdaje sobie sprawę. Nie dopuszcza takiej alternatywy – czyli zawalenia się bańki dobrego samopoczucia i pozornego sukcesu otoczonego zasiekami i murami –do swojej świadomości. Ludziom sytym wydaje się, że tak będzie zawsze i każde kolejne pokolenie będzie miało lepiej. Nie będzie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…