Ku zaskoczeniu chyba wszystkich, sędzia Vanessa Baraitser podjęła dzisiaj w Londynie decyzję, że Julian Assange nie może zostać wydany Stanom Zjednoczonym. Amerykanie domagali się jego ekstradycji, stawiając mu zarzuty szpiegostwa. Były one zemstą Imperium za ujawnienie przez jego serwis WikiLeaks dowodów amerykańskich zbrodni wojennych. Stany Zjednoczone byłyby ostatnim miejscem na Ziemi, gdzie Assange miałby szanse na sprawiedliwy proces. Zaskoczenie bierze się stąd, że sędzia Baraitser od początku całej sprawy spełniała wszystkie życzenia Białego Domu i jego wasali w Westminsterze. Czyżbyśmy byli świadkami jej niespodziewanej przemiany? Nic z tych rzeczy.
Baraitser odrzuciła właściwie każdy argument obrony, ekstradycji odmawiając jedynie na podstawie dramatycznego stanu zdrowia Assange’a. Stanu, za który sama przecież odpowiada, skazawszy go uprzednio na tortury w najgorszym więzieniu Anglii, Belmarsh, niczym najgroźniejszych terrorystów czy seryjnych morderców. Tortury to termin oficjalnie używany w odniesieniu do Assange’a przez badającego jego sprawę specjalnego wysłannika ONZ Nilsa Melzera. Z sądu Baraitser wysłała Australijczyka z powrotem do Belmarsh. Baraitser odkładała swoją decyzję do dzisiaj, by mieć pewność, jaki będzie ostateczny, niepodważalny już rezultat amerykańskich wyborów prezydenckich. Gdyby Trump pozostał na drugą kadencję, już dzisiaj wydałaby go Waszyngtonowi. Teraz kupuje czas i wyczekuje, jakie są wobec Assange’a intencje nadchodzącej administracji. Gdy administracja Bidena potwierdzi, że imperium nadal chce głowy Assange’a, apelację Amerykanie już wygrają.
To nie jest tylko proces jednego, nieszczęśliwego dziennikarza i wydawcy. To śmiertelna agonia liberalnej demokracji w ogóle – jako systemu ponadnarodowego do niedawna gwarantującego kapitalizmowi jako taką legitymizację.
Nawet jeśli Assange zdoła uciec do Meksyku, który zaoferował mu dziś azyl, pokazowy proces Assange’a już zdołał spełnić wiele ze swoich funkcji. Coraz mniej jest dziennikarzy, którzy jeszcze ważyliby się rzucać Imperium podobne wyzwanie.
Nawet dziennik „The Guardian”, który w swoich wielkich dniach współpracował z Assange’em, WikiLeaks, Edwardem Snowdenem i Glennem Greenwaldem, dał się zastraszyć, przyłączył się do kampanii oszczerstw przeciwko Assange’owi i przeszedł na pozycje ugody z Imperium.
Szczególnie mrożącym krew w żyłach aspektem sprawy Assange’a jest to, że ani nie jest on obywatelem USA, ani na terenie USA nie przebywa, ani to nie na nim popełnił „przestępstwa”, za które jest ścigany. Tymczasem przez wiele lat poważnie traktowane są roszczenia mocarstwa, które samo szpieguje cały świat na skalę, przy której Stasi to było przedszkole, a oczekuje, że nie tylko jego obywatele, ale w ogóle wszyscy ludzie na Ziemi, mają wobec niego obowiązki lojalności.
Kilkanaście lat temu francuski dyplomata Jean-Claude Paye ostrzegał, że amerykańskie „prawo” do ścigania ludzi po całym świecie za to, że są „wrogimi wojownikami” – wrogimi Stanom Zjednoczonym, niezależnie jakiego państwa są obywatelami – to anomalia, która wykolei cały nowoczesny liberalno-demokratyczny porządek prawny. Już nie tylko afgańscy pasterze mogą być na tej podstawie porywani do Guantanamo – to samo może spotkać nawet światowej sławy dziennikarza, obywatela zamożnego anglosaskiego państwa, bliskiego sojusznika USA, na terenie dużego, „demokratycznego” państwa europejskiego.
Nikt nie jest bezpieczny. Liberalna demokracja już się skończyła.