W wielu miastach w całej Australii protestowali pracownicy korporacji Harvey Norman, jednego z czołowych krajowych detalistów. Demonstranci żądali wycofania się firmy z planów dalszego zamrożenia płac i podzielenia się przez szefostwo rosnącymi zyskami.
Harvey Norman, wielobranżowa korporacja zajmująca się przede wszystkim produkcją mebli i elektroniki, zatrudnia ok. 2,2 mln pracowników. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy jej zyski wzrosły ponad dwukrotnie, a mimo to szefostwo firmy i franczyznowi lobbyści (pod pretekstem ,,kryzysu”) postulują obniżkę płac realnych poprzez dalsze wstrzymywanie planowanych podwyżek.
Oburzenie pracowników dodatkowo wzrosło, gdy niedługo po pojawieniu się takich propozycji prezes firmy Gerry Harvey określił pandemię koronawirusa mianem „szansy”. Takie słowa z jego ust nie dziwą, biorąc pod uwagę fakt, że on sam, jeden z najbogatszych Australijczyków, ciągu ostatnich 12 miesięcy powiększył swój majątek z 2,32 mld do 2,91 mld dolarów.
Zyski firmy Harvey Norman wzrosły w ostatnim półroczu aż o 116 proc., do 356 mln dolarów, gdy w tym samym czasie pracowników zmuszono do czekania dodatkowe siedem miesięcy na obiecany już rok wcześniej wzrost płac o 1,75 proc. Równolegle firma odmówiła również spłaty około 22 milionów dolarów otrzymanych z rządowego programu wsparcia, który subsydiował pensje pracowników w firmach w czasie pandemii.
Sally McManus, sekretarz generalna Australijskiej Konfederacji Związków Zawodowych (ACTU), która kierowała organizacją protestów, wezwała korporację by ta ,,stanęła na wysokości zadania” i przyznała pracownikom 69 centów podwyżki stawki godzinowej. „Także premier Morrison musi przestać popierać apele wielkiego biznesu o obniżkę płac realnych. Gospodarka potrzebuje obecnie ludzi z pieniędzmi do wydania” – dodała.