Site icon Portal informacyjny STRAJK

Australijki idą na wojnę z patriarchatem. Mają dość molestowania i przemocy wobec kobiet

fot. Twitter/Anthony Albanese

Dziesiątki tysięcy kobiet wyszło na ulice australijskich miast, oburzonych doniesieniami z krajowego parlamentu. Tym razem nie chodzi jednak o skandaliczne ustawodawstwo, a o serię oskarżeń o molestowanie seksualne i gwałty.

W lutym Australią wstrząsnęła relacja Brittany Higgins, która opowiedziała o tym, jak została zgwałcona w budynku parlamentu, w gabinecie minister Lindy Reynolds. Higgins była asystentką, pracowała dla Partii Liberalnej, bezpośrednio w miejscu pracy została napadnięta przez kolegę. Kobieta złożyła formalne zawiadomienie na policji i w prokuraturze, opowiedziała również o toksycznych relacjach w pracy: powszechnym seksizmie, przedmiotowym traktowaniu kobiet i molestowaniu. Takich zachowań dopuszczali się i asystenci parlamentarzystów, i sami politycy. Relacja Higgins zachęciła kolejne: sześć kobiet oskarżyło Franka Zumbo, szefa gabinetu posła Craiga Kelly, o molestowanie. Powróciły również stare zarzuty pod adresem byłego prokuratora generalnego Christiana Portera. Jest on oskarżany o to, że w 1988 r., sam mając 17 lat, zgwałcił rok młodszą dziewczynę, a ta mimo upływu lat nigdy nie podniosła się z traumy i w ubiegłym roku popełniła samobójstwo.

Brittany Higgins przemawiała również na dzisiejszym proteście, piętnując powszechne przyzwolenie australijskich polityków na poniżanie, wyśmiewanie, molestowanie i lekceważenie kobiet. Jej słowa brzmią jak echo podobnej przemocy wygłoszonej w 2012 r. przez Julię Gillard, pierwszą w historii premier Australii, która opowiedziała publicznie o tym, jak zmagała się z mizoginią w swojej własnej organizacji (w jej wypadku chodziło o Australijską Partię Pracy). Jak widać lata mijają, a polityka australijska nadal trzyma się utartych schematów wytworzonych przez mężczyzn i dla mężczyzn.

Przewodniczący Australijskiej Partii Pracy Anthony Albanese uczestniczył w demonstracji i we wpisie na Twitterze zapewniał, że słuchał kobiet i uczył się od nich. Podobnie jego partyjni koledzy deklarują, że dość już wykluczania kobiet. Na ile te deklaracje przełożą się na praktykę? Zobaczymy.

Australijki są oburzone, że mimo ujawniania kolejnych bulwersujących historii nikt nie pali się do przeprowadzenia kompleksowego śledztwa w sprawie tego, jak politycy i pracownicy partyjni traktują swoje koleżanki, podwładne, organizacyjne towarzyszki. Premier Scott Morrison, który nie mógł nie wiedzieć, jak wygląda atmosfera w parlamencie, odmówił nawet spotkania z demonstrującymi kobietami, nie chce również śledztwa w sprawie Portera. W poniedziałek 15 marca zaprosił jedynie na rozmowę w tej sprawie liderki protestu. To oburzyło kobiety, bo aż nadto wyglądało na próbę „cichego i polubownego” załatwienia sprawy. Rząd zapowiedział również wydanie raportu w sprawie kultury pracy w parlamencie. Miałby być gotowy… w listopadzie.

Część demonstrantek, z którymi rozmawiała Al-Dżazira, domagała się czegoś więcej niż tylko wyjaśnienia konkretnych bulwersujących spraw. Skarżyły się, że cały australijski system polityczny działa jak „klub dla chłopców”, faktyczna równość szans jest poważnie ograniczona, a kobiety powinny domagać się zmiany rządu. Do zgromadzonych w Melbourne – protestowano w kilku miastach – przemówiła również była liberalna posłanka Julia Banks, która w 2018 r. oficjalnie rzuciła politykę, opowiadając, jak w głównych australijskich partiach powszechne było uciszanie, lekceważenie i wręcz zastraszanie działaczek. Protestujące zwróciły również uwagę na to, że przemoc wobec kobiet w polityce wyrasta z przyzwolenia na przemoc wszędzie. W Australii 17 proc. obywatelek ma za sobą doświadczenie napaści seksualnej, a jak alarmują organizacje walczące z przemocą, w ciągu roku ok. 50 kobiet ginie z rąk partnera – aktualnego lub byłego. Protestujące w Melbourne przyniosły na demonstrację płachtę z listą nazwisk kobiet, które od 2008 r. straciły życie w takich okolicznościach.

Exit mobile version