Minister finansów uznał argumentację prawników w sprawie barów mlecznych. Urząd skarbowy będzie zmuszony odpuścić tanim jadłodajniom.
Bary mleczne w związku z otrzymywaną z Ministerstwa Finansów dotacją muszą spełnić szereg wymogów. Dotacja wynosi aż 40 proc. wartości zakupu takich produktów jak mleko czy jaja. W zamian nie można sprzedawać tych produktów przetworzonych z marżą wyższą niż 30 proc. Co roku z budżetu państwa idzie na takie dofinansowanie około 20 mln zł.
Kilka miesięcy temu przez Polskę przetoczyła się dyskusja na temat absurdalnego prawa, które narzuciło Ministerstwo Finansów, a które zabraniało używać przypraw takich jak majeranek czy kminek, a nawet zwykły pieprz. Posypały się decyzje nakazujące zwrot dziesiątków a nawet setek tysięcy złotych. Ministerstwo szybko wycofało się z tego pomysłu ale urząd skarbowy zdążył zakwestionować wiele rozliczeń ministerialnej dotacji.
Aktywiści miejscy organizowali wówczas akcję „Chcemy pieprzyć w barach mlecznych”, ukazującą absurd rozporządzenia ministra.
Ostatecznie minister finansów przyznał rację prawnikom z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka. Według nich skarbówka wcześniej nie kwestionowała prawa tych barów do dotacji, a zmiana interpretacji wiązałaby się z negatywnymi dla nich konsekwencjami. Może to oznaczać nawet naruszenie konstytucyjnej zasady zaufania obywateli do państwa.
To pomyślna wiadomość dla barów walczących o uznanie dotacji.
Rząd zrzuca maskę
Dzisiejszy dzień przejdzie do historii jako symbol kolejnej niedotrzymanych obietnic przed…
Uzup. Z czasów studenckich pamiętam osoby wręcz zachwycające się tymi barami. Nierzadko odnosiłem wrażenie, że spożycie tam owych „pierożków” stanowi dla nich kulminację dnia. W barach mlecznych razie mnie pewnego rodzaju kolektywistyczna atmosfera.
Przyznam, że osobiście mam do tych barów stosunek dość ambiwalentny. Z jednej strony (z pobudek nazwijmy to lewicowych) popieram ich istnienie czy dofinansowywanie. Z drugiej jednak razi mnie ich toporność, design na ogół z czasów PRL i zwykle takaż sama atmosfera.
Potrawy też prawdę mówiąc nie za bardzo mi odpowiadają. Ha, i jeszcze to zdrobniałe ich nazywanie. Nie wiem rzecz jasna, czy tak jest w każdym barze, ale w tych, z którymi ja miewałem czasami do czynienia, istniał zwyczaj nazywania ziemniaków – ziemniaczkami, kapusty – kapustką, buraków – buraczkami usw. Dla mnie to zwyczaj dość dziwaczny.
Nawet w czasach studenckich rzadko jadałem w barach mlecznych, mimo iż w okolicy było ich kilka (bądź czegoś do nich podobnego cenowo). Zdecydowanie wolałem np. bary azjatyckie.