Bayraktar TB-2 to turecki, bezzałogowy, bojowy aparat latający (czyli dron) – o średniej wysokości i długotrwałości lotu. Armia ukraińska zakupiła w Turcji 40 sztuk tych aparatów. Pierwsze zostały już dostarczone i skierowane na wschód Ukrainy, do walk z Doniecką i Ługańską Republiką Ludową. Bayraktar ostrzelał terytorium Donieckiej Republiki: strona ukraińska, pokazując zdjęcia, twierdzi, że zaatakowano wrogie stanowisko haubic. Donieccy, też pokazując zdjęcia, przekonują, że ostrzelano obiekt cywilny. Równolegle z działaniami wspomnianego drona pociski artyleryjskie spadły m.in. na Gorłówkę, zachodnie przedmieścia Doniecka czy Dokuczajewsk. Ponadto leżąca w „szarej strefie” miejscowość Staromakiejewka została zajęta – niezgodnie z umową o przerwaniu ognia, jak i mińskimi porozumieniami – przez oddziały ukraińskie. Dnia bez wymiany ognia nie ma zresztą od końca sierpnia. Teoretycznie obowiązujące zawieszenie broni zostało praktycznie anulowane jeszcze wiosną. Coraz więcej jest ofiar, głównie wśród ludności cywilnej.
„Format paryski”, propozycje Steinmeiera, porozumienia mińskie – wszystkie te propozycje rozwiązania konfliktu na Wschodzie Ukrainy wydają się w tej chwili mniej prawdopodobne, niż wojna ”gorąca”. Także dlatego, że Ukrainę stymulują w jej postawie przede wszystkim Wielka Brytania, a i po części USA. Chodzi o dostawy broni, które oba kraje na bieżąco realizują, co przy rosnącym kryzysie i brakach w dochodach wszystkich gałęzi produkcji na Zachodzie jest doskonałym sposobem na pomnażanie lichych, z racji trudności gospodarczych, zysków. Kijów mimo bardzo trudnej sytuacji społeczno-gospodarczej forsuje ostrą militaryzację kraju, widząc w ewentualnym zaostrzaniu konfliktu zbrojnego i ataku na zbuntowane republiki szansę na odwrócenie zainteresowania opinii publicznej od pogarszających się, a przecież i tak dramatycznych warunków bytowych. Przyświeca mu jasno ubiegłoroczny przykład Azerbejdżanu i wygranej wojny o Karabach. Ekipa rządząca nad Dnieprem nie kryje, że chciałaby powtórzyć ten scenariusz.
Jednak zaostrzając sytuację – z ewentualną próbą likwidacji zbuntowanych republik – Kijów musi się liczyć z ostrą reakcją Moskwy, z użyciem wojsk lądowych włącznie. Chociaż i Rosja ma poniekąd związane ręce, gdyż rozstrzygają się kwestie dostaw gazu do Europy Zachodniej i całkowitego uruchomienia Nord Stream 2, majaczy na horyzoncie normalizacja stosunków z Zachodem. Wojna mogłaby to wszystko zniweczyć i na to liczą elity kijowskie. A jednak rosyjscy analitycy wojskowi rozważają, by na bayraktary odpowiedzieć, obejmując tereny zbuntowanych republik rosyjskim „parasolem elektronicznym” z równoczesnym uruchomieniem systemów strącających każdy obiekt pojawiający się w tej przestrzeni powietrznej, niezgłoszony do obsługi tych systemów. Miałoby to tak działać jak na północy Iraku – w Kurdystanie – przed II wojną obalającą Saddama Husajna czy w Libii. Techniczne możliwości Rosji w tym względzie sięgają choćby do Iwano-Frankowska. Inni sugerują niczym nieograniczony werbunek, przez prywatne agencje ochrony, najemników w „wolnych krajach” takich jak Naddniestrze, Osetia Południowa lub Abchazja. Równocześnie miałaby nastąpić sprzedaż broni różnego rodzaju właśnie do tych „wolnych państw”. Inna – już jednoznacznie ostra – potencjalna reakcja Moskwy to atak rakietowy na miejsca stacjonowania owych dronów na terytorium Ukrainy.
Równocześnie Kreml prowadzi grę dyplomatyczną z… Londynem. Boris Johnson chce usilnie się spotkać z Władimirem Putinem, ale telefon z Downing Street gospodarz Kremla odebrał dopiero za którymś razem. Niedawno list w sprawie normalizacji stosunków skierowała do Putina królowa brytyjska Elżbieta II. Pałac Buckingham czeka na odpowiedź. Warunek jest jedna dość jasny: Moskwa będzie oczekiwała przeprosin i oficjalnego dementi ze strony Londynu w sprawie Skripalów. Dopiero wtedy można będzie rozmawiać o sprawach ekonomicznych i brakach energii, głównie gazu, w Wielkiej Brytanii.
A jeszcze w sprawie gazu… wbrew pozorom Ukrainie (choć tego nie mówi oficjalnie i głośno) zależy na tym, aby konflikt gazowy Rosja vs UE został zażegnany. Nieważne jak, nawet po myśli Moskwy. Bo jeśli NS-2 ruszy i Gazprom będzie tłoczyć „błękitne paliwo” na podstawie długoletniego kontraktu i stałych cen, to zgodnie z propozycjami Berlina część gazu musiałaby popłynąć przez Ukrainę. I Kijów może przedłużyć jeszcze na jakiś czas umowę z Rosją, która z końcem tego roku wygasa.
Jak widać toczy się geopolityczna, o zyski i wpływy, gra pomiędzy globalnymi szachistami. I zwykli ludzie, udręczeni swą codziennością, niestety w niej są najmniej istotnym elementem. Jak prawie zawsze zresztą w historii.